Chciałabym, ku pokrzepieniu serc, opowiedzieć Wam o drugiej stronie medalu. Tej fajnej, empatycznej, pomocnej.
Środa, godziny popołudniowego szczytu. Autobus zapchany do granic możliwości.
Wsiada kobieta z wózkiem i około rocznym dzieciakiem. Samo jej pojawienie się uruchomiło salwy westchnień i sporo spojrzeń z pretensją w tle. Jakby sama jej obecność nie była wystarczająco nie na miejscu to jeszcze bezczelna śmiała poprosić o udostępnienie miejsca przeznaczonego na wózki. Potem zrobiło się jeszcze gorzej, bo dziecko zaczęło marudzić. Najpierw trochę nieśmiało, a potem w ten najbardziej irytujący sposób charakteryzujący się nieartykułowanym piskiem.
Zmęczona, z bólem głowy, usiłowałam skupić się na czytaniu książki. Nie dało się, więc włączyło mi się klasyczne myślenie w stylu: „no tak, godziny szczytu, to już nie miała kiedy się wpakować do autobusu…” Kiedy złapałam się na tej myśli, wymierzyłam sobie mentalnego kuksańca (mówiąc delikatnie).
Zmęczona, z bólem głowy, usiłowałam skupić się na czytaniu książki. Nie dało się, więc włączyło mi się klasyczne myślenie w stylu: „no tak, godziny szczytu, to już nie miała kiedy się wpakować do autobusu…” Kiedy złapałam się na tej myśli, wymierzyłam sobie mentalnego kuksańca (mówiąc delikatnie).
Jak ja, notabene też matka, mogę w taki bezmyślnie krytyczny sposób, myśleć o innej, nieznajomej mi kobiecie również matce? Zaczęłam sobie przypominać ileż razy Zo dawała czadu tak, że wszystkie słyszące ją istoty miały ochotę nas obie posłać w cholerę? Ile razy byłam świadkiem niewybrednych komentarzy w stylu „proszę coś zrobić ze swoim dzieckiem, niech przestanie tak się drzeć”?
Mały wrzaskun nie dawał za wygraną, a jego mama była coraz bardziej zmęczona i poirytowana. Zaciśnięte zęby, napięte mięśnie, cedzone przez zęby prośby o spokój. Ile razy byłam dokładnie w tym samym stanie? Nigdy tego nie robię, ale po raz pierwszy postanowiłam spróbować rozbić tą negatywną spiralę, która zaczynała się tworzyć. Widać to było również po pasażerach i dziecku. Spojrzałam na mamę małej marudki, uśmiechnęłam się i najspokojniej jak umiałam powiedziałam, pierwsze co mi przyszło do głowy: „Też to przerabiałam”. Głupie prawda?
Dziewczyna w pierwszej chwili była zdziwiona ale potem to napięcie widoczne w jej postawie odpuściło, odwzajemniła mój uśmiech i zaczęłyśmy gawędzić. O wszystkim i o niczym. Zagadałam również dziecia "cześć, jak się czujesz?". Dziewczynka nie odpowiedziała rzecz jasna ale do końca podróży była spokojniejsza. Wszyscy odetchnęli z ulgą:)
Wtorek, południe. Osiedlowy plac zabaw.
Zosia szaleje na wszystkich huśtawkach po kolei. Kiedy przychodzi czas zakończenia zabawy, mimo wcześniejszego uprzedzania Zo, standardowo dochodzi do sceny histerii w wykonaniu mej pierworodnej. Od wrzasku, przez płacz, machanie rączkami, próby kopania, przez wielki finał w postaci rzucenia się na chodnik i kontynuowania popisów wokalnych.
Wtorek, południe. Osiedlowy plac zabaw.
Zosia szaleje na wszystkich huśtawkach po kolei. Kiedy przychodzi czas zakończenia zabawy, mimo wcześniejszego uprzedzania Zo, standardowo dochodzi do sceny histerii w wykonaniu mej pierworodnej. Od wrzasku, przez płacz, machanie rączkami, próby kopania, przez wielki finał w postaci rzucenia się na chodnik i kontynuowania popisów wokalnych.
Stoję nad nią i czekam co i raz powtarzając, że jestem tutaj, że czekam aż się uspokoi, że mogę ją przytulić jeśli chce itp. Z boku wygląda to tak, że dzieć drze się wniebogłosy, tarza się po ziemi, a nad nim stoi bezradna matka.
Najpierw wtrąciła się jedna bezczelna baba, która Zosię przestraszyła, a mnie poirytowała bardziej niż wcześniejsza zośkowa akcja protestacyjna (o tym kiedy indziej). Kiedy życzliwy inaczej babsztyl się oddalił Zo kontynuowała swoją histerię, ale już przytulona do mnie. Zaciskam zęby, napinam wszystkie mięśnie ciała, czuję, że zaraz wybuchnę, że nie ogarniam… I nagle pojawia się ona. Starsza pani, podchodzi do mnie, kiwa głową i uśmiecha się przyjaźnie, ze zrozumieniem. Tym drobnym, jakże nieinwazyjnym gestem, rozbroiła moją wewnętrzną bombę zegarową. Zosia chwilę później się uspokoiła i razem, trzymając się za ręce, wróciłyśmy do domu.
Jaki z tego morał?
Nie bójmy się reagować.
Najpierw wtrąciła się jedna bezczelna baba, która Zosię przestraszyła, a mnie poirytowała bardziej niż wcześniejsza zośkowa akcja protestacyjna (o tym kiedy indziej). Kiedy życzliwy inaczej babsztyl się oddalił Zo kontynuowała swoją histerię, ale już przytulona do mnie. Zaciskam zęby, napinam wszystkie mięśnie ciała, czuję, że zaraz wybuchnę, że nie ogarniam… I nagle pojawia się ona. Starsza pani, podchodzi do mnie, kiwa głową i uśmiecha się przyjaźnie, ze zrozumieniem. Tym drobnym, jakże nieinwazyjnym gestem, rozbroiła moją wewnętrzną bombę zegarową. Zosia chwilę później się uspokoiła i razem, trzymając się za ręce, wróciłyśmy do domu.
Jaki z tego morał?
Nie bójmy się reagować.
Nasza życzliwa(!) reakcja może komuś pomóc w przerwaniu łańcucha negatywnych emocji. Nie musimy od razu zagadywać, czy wchodzić w dyskusję, czasem wystarczy taki drobiazg jak uśmiech i życzliwe spojrzenie, żeby drugi człowiek, który jest na skraju odzyskał rezon i siły.
Nie oceniajmy, nie kategoryzujmy, po prostu zobaczmy człowieka w człowieku i uśmiechnijmy się do niego. To mały gest, a ma ogromną moc.
Jeśli spodobał Ci się ten tekst i uznasz, że ktoś może na nim skorzystać - będzie mi bardzo miło jeśli prześlesz go dalej w świat klikając w jeden z udostępniaczy (pod polecanymi postami) 👇
Dziękuję 💐😘
Nie oceniajmy, nie kategoryzujmy, po prostu zobaczmy człowieka w człowieku i uśmiechnijmy się do niego. To mały gest, a ma ogromną moc.
Jeśli spodobał Ci się ten tekst i uznasz, że ktoś może na nim skorzystać - będzie mi bardzo miło jeśli prześlesz go dalej w świat klikając w jeden z udostępniaczy (pod polecanymi postami) 👇
Dziękuję 💐😘
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz