Morza szum, ptaków śpiew, złota plaża… a nie, czekaj!

Zdecydowaliście się na urlop nad polskim morzem. Do tego na Helu. Osobiście uwielbiam to miejsce i od kilku lat przez cały roku marzę o tym żeby znaleźć się tam ponownie, chociaż na tydzień.
O ile dla mnie pogoda niesprzyjająca plażowaniu to nie jest wielki problem, o tyle wiem, że w swoim podejściu mogę być w mniejszości.
Przed naszym urlopem postanowiłam się jednak zabezpieczyć i przygotować listę alternatyw na wypadek załamania pogody - w końcu przezorny zawsze ubezpieczony. Na szczęście aura dopisała, ale postanowiłam nie wrzucać do szuflady moich znalezisk, bo a nuż okażą się one pomocne dla innych osób wybierających się na wakacje na półwysep Helski.

Dlatego też przygotowałam dla Was listę atrakcji na Helu (i w okolicach) z których możecie skorzystać jeśli nie możecie plażować albo macie dość tego rodzaju aktywności;)
w Polsce na Helu półwyspie helskim

Atrakcje z dachem – czyli co zrobić gdy pada deszcz:
  1. Aquapark Reda
    Jeśli macie ochotę na rozrywki wodne to jest to miejsce dla Was. Kompleks basenów jest nowiutki, otworzony w 2016. Każdy znajdzie tam coś dla siebie. Dzieci do lat 3 wchodzą za darmo.W sezonie bilet ulgowy za godzinę kosztuje 25 zł, za 3 godziny 50 złotych. Za cały dzień trzeba zapłacić 60 zł. Analogicznie bilety normalne kosztują 30, 60 i 80 zł. Jeśli chcecie kupić bilet rodzinny to za 3 godziny zapłacicie 120 zł, a za cały dzień 160 zł. Warto zauważyć, że bilety całodniowe można kupić tylko w przedsprzedaży online.
  2. Dom Rybaka we Władysławowie, a w nim:
    👉 Muzeum motyli – kolekcja tworzona od 1937 roku. Wiadomo – motyle w gablotach itp.;
    👉 Wystawa Magiczny Zawrót Głowy znajdująca się dwa piętra nad wspomnianym powyżej muzeum motyli;
    👉 Wieża widokowa.
    Od 1 listopada 2016 do 30 września 2017 roku można kupić jeden bilet, który uprawnia nas do odwiedzenia wszystkich trzech opisanych powyżej atrakcji – jest tylko jeden haczyk – trzeba wydrukować sobie ofertę promocyjną i pokazać kupon w kasie Domu Rybaka.
  3. Chata Rybacka w Jastarni – wstęp wolny, całe zwiedzanie nie zajmuje zbyt dużo czasu, ale można przejść się po izbach domu wybudowanego w 1881 roku – dla mnie bomba;)
  4. Muzeum rybołówstwa z wieżą widokową na Helu - bilet normalny to koszt 10 zł, ulgowy kosztuje 6 zł, dzieci do lat 7 nie płacą nic, a w środy zwiedzanie stałej ekspozycji jest za darmo dla wszystkich (ale wtedy trzeba zapłacić 2 zł za wejście na wieżę widokową).
  5. Dla fanów militariów znalazłam jeszcze Muzeum Obrony Wybrzeża - można w nim zwiedzać nie tylko stałą ekspozycję w pawilonie wystawowym, ale (co moim zdaniem ciekawsze) można również ruszyć w teren i odwiedzić skansen, a w nim przejechać się wojskową kolejką, zobaczyć wieżę kierowania ogniem, wejść do Muzeum Kolei Helskich, które znajduje się na terenie zamkniętych do niedawna Magazynów Amunicyjnych baterii Schleswig – Holstein. W lipcu i sierpniu działa tutaj również kuchnia polowa oraz strzelnica.
    Ceny nie są zbyt wygórowane, dzieci do lat 6 wchodzą za darmo, jednak ze względu na sporą złożoność dostępnych pakietów odsyłam Was bezpośrednio do cennika.
  6. Sale zabaw - na Helu nie ma ich wcale. Nie lubię ich, ale znalazłam kilka przy okazji robienia rekonesansu:
    👉 Najbliżej półwyspu helskiego znajduje się Centrum Kukułka w Pucku –  - dla niezmotoryzowanych możliwy jest dojazd kolejką;
    👉 Elefun – w Gdyni podobnych atrakcji jest zapewne więcej, ale ta konkretna sala zabaw znajduje się kawałek od stacji Gdynia Chylonia.
deszcz na helu zabawa
Atrakcje bez dachu – czyli coś na suchą niepogodę usystematyzowane od początku półwyspu czyli od strony Władysławowa:
  1. Labirynt w polu kukurydzy w Swarzewie (przed Władysławowem). Z Helu można do niego dojechać kolejką lub autem/rowerem. Mijaliśmy go rok temu, ale niestety nie weszliśmy do środka.
    Do dyspozycji „zwiedzających” dostępny jest duży labirynt w kukurydzy, labirynt słomiany, drewniany i z pajęczyny, autobus po dachowaniu czy jak kto woli „do góry kołami” i mini zoo.
    Główny, kukurydziany labirynt robił zdecydowanie duże wrażenie pod koniec sierpnia kiedy wysokość kukurydzy dochodzi do 2m.
    Opinie miejscówka ma spoko, jedyny minus, który rzucił mi się w oczy to błoto, które trochę utrudnia bieganie po labiryncie po deszczu. Cała reszta wydaje się bardzo porządna, niestety z wyjątkiem cen, ponieważ moim zdaniem to trochę dużo jeśli weźmiemy pod uwagę, że płacimy za możliwość pobiegania po polu kukurydzy;)
    Bilet normalny kosztuje 29 zł, ulgowy 20 zł.
  2. Ocean Park we Władysławowie to ogromny teren, rzekomo zapewniający moc atrakcji. Rzekomo, bo jeszcze nie mieliśmy okazji w nim być. Opinie w internecie są bardzo mieszane. Niemniej jednak na terenie tego parku rozrywki zwiedzający mogą zobaczyć wodospad, żywe rekiny i ryby tropikalne, wioskę rybacką, wejść na mini plażę. Jest też salon gier i lunapark. Można zorganizować ognisko, przejechać się segwayem albo (bardziej tradycyjnie) na kucyku. Dla dzieciaków udostępniony jest ogromny plac zabaw. Organizowane są również różnego rodzaju imprezy muzyczne.
    Dzieci poniżej 3 lat wchodzą za darmo, starsze za 21 zł, dorośli muszą za wejście zapłacić 27 zł.
  3. Fokarium na samym końcu HeluTak jak pisałam w tekście o Hel(l)u dla mnie to żadna atrakcja ale może kogoś innego zainteresuje. Wejście kosztuje 5 zł lub 6 zł (jeśli chcemy dopłacić za zwiedzanie wystawy „Ssaki naszego morza”). W cenie 5 zł ujęte jest wejście na teren fokarium, który de facto ogranicza się do niewielkiego basenu z brudnawą wodą i ospałymi, spasłymi fokami. Jeśli traficie na porę karmienia to w bonusie macie mini pokaz okraszony dzikimi tłumami. Także rozrywka w moim odczuciu taka sobie.
  4. Parki linowe
    👉 Tarzan Park we Władysławowie;
    👉 Tarzan Park w Jastarni;
    👉 Park Linowy Ju Huu w Juracie
  5. Latarnie morskie:
I to tyle. Jak już pisałam we wcześniejszym tekście o Helu dla mnie największą atrakcją jest morze samo w sobie, ale pewnie znajdą się turyści bardziej wymagający – jeśli należycie do tej grupy to mam nadzieję, że mój tekst pomoże Wam znaleźć sobie alternatywę dla plażowania;)
---------------------------------
Jeśli spodobał Ci się ten tekst i uznasz, że ktoś może na nim skorzystać - będzie mi bardzo miło jeśli prześlesz go dalej w świat klikając w jeden z udostępniaczy (pod polecanymi postami) 👇
Dziękuję 💐😘
Więcej... >

Jedziemy na Hel(l)?

w Polsce nad morzem
Przed kolejnym już wyjazdem do Jastarni zaczęłam przeszukiwać internet w poszukiwaniu informacji o atrakcjach na wypadek załamania się pogody, co jak wiadomo, nad polskim morzem nie należy do rzadkości. Wertując kolejne strony odkrywałam kolejne teksty i opinie ludzi narzekających na to, że na Helu nic nie ma i w ogóle nuda, dupa i kamieni kupa. Dlatego też co Wam powiem, to Wam powiem, ale Wam powiem.

Wiem, że o gustach się nie dyskutuje, ale jak czytam problemy ludzi, odwiedzających Hel to zaczynam się zastanawiać, czy aby na pewno nie istnieją dwa zupełnie różne miejsca? Hel i Hel(l)?

Dojazd na Hel i mityczne korki to faktycznie spory problem. Jednak można minimalizować ryzyko i/lub straty. Na przykład wybierając na dojazd porę odwrotną do tej standardowej czyt. obleganej i przyjechać w sobotę po południu albo w niedzielę wieczorem – jest wtedy spora szansa, że korki będą, owszem, ale w przeciwną stronę.
Można też, zaszaleć i na Hel pojechać pociągiem. W sezonie kursują tam pociągi bezpośrednie, poza sezonem trzeba zaliczyć przesiadkę w Gdyni. Jeśli zarezerwujemy bilety z dużym wyprzedzeniem, będą one zdecydowanie tańsze. Za bilet rodzinny w jedną stronę (relacja Warszawa - Gdynia) rezerwowany dokładnie miesiąc przed wyjazdem, zapłaciliśmy 90 zł. Zdecydowanie mniej jeśli mielibyśmy płacić za benzynę. Przejazd kolejką z Gdyni do Jastarni w układzie 2+1 to koszt 20 zł (również przysługuje bilet rodzinny). Jest to też rozwiązanie zdecydowanie szybsze. Z Warszawy do Jastarni pociągiem jechaliśmy w sumie 5h. Dla porównania, tę samą trasę autem, rok temu, pokonaliśmy w 8h…
Dla spragnionych przygód jest też opcja (czysto teoretyczna, tzn. nie sprawdzona przeze mnie organoleptycznie) przepłynięcia zatoki. Można wpław, ale w tym konkretnym przypadku mam na myśli rejsy żeglugi gdańskiej. Rejs trwa około godziny – statki wypływają zarówno z Gdyni jak i z Gdańska. Jest to niestety nieco droższa impreza, bo bilet normalny kosztuje 40 zł, ulgowy 30 zł, dzieci do 4 r.ż. płyną za darmo.

Miejsca parkingowe na samym Helu to dla mnie czysta abstrakcja, bo odległości są tak niewielkie, że wszędzie można na spokojnie dojechać kolejką (która w sezonie kursuje całkiem często), a na krótsze dystanse polecam spacer albo rower. Nie masz roweru? Zawsze można go wypożyczyć – wypożyczalni rowerowych w samej Jastarni jest przynajmniej kilka – można dobierać rowery, do rowerów przyczepki, foteliki i co tam jeszcze chcecie. Koszt wypożyczenia roweru to około 10 zł na godzinę, 50 zł za dobę. Za przyczepki i foteliki trzeba niestety dopłacić.
Niestety jeśli ktoś wszędzie wozi swoje szanowne cztery litery autem to faktycznie może mieć problem – może warto rozważyć zmianę nawyków? 
Poza tym, dla mnie wąskie uliczki Jastarni i jej mikre domeczki to esencja małej mieściny rybackiej.

Jeśli na urlopie ważne są dla Was atrakcje w stylu aquapark/sale zabaw/miejsca do których trzeba kupić bilet to na Helu raczej ich nie uświadczycie. Jest park linowy w Juracie, mini wesołe miasteczko w Jastarni, fokarium na Helu. I to właściwie tyle. Ale znowu rozbijamy się o to kto czego szuka, bo dla mnie osławione Fokarium to żadna atrakcja – brudnawa woda, a w niej kilka ospałych fok, otoczonych dzikim tłumem – dziękuje postoję.
Na przydrożne wesołe miasteczka nawet nie zwracam uwagi ponieważ mój tata, a dziadek Zo, swego czasu pracował w podobnych przybytkach i zawsze nas przed tym przestrzega, głównie z powodu lewego albo całkowitego braku serwisowania maszyn na które wysyłamy siebie i swoje dzieciaki.
Dla mnie brak tego typu przybytków to zaleta. 
Dlaczego?
Ponieważ kiedy jestem na morzem to ono jest dla mnie główną atrakcją, a plaża w Jastarni to moje ukochane miejsce...  Jeśli nie dopisuje pogoda wsiadam w pociąg i jadę na wycieczkę albo do sąsiednich miejscowości, albo dalej np. do Trójmiasta. Jeśli nie chce mi się nigdzie jechać zawsze zostają spacery po lesie, który rozciąga się przed wydmami od strony otwartego Bałtyku.

Dlaczego kocham ten mały skrawek lądu?
Kocham go za spokój, ciszę i morze. Szerokie plaże z czystym, drobniutkim piaskiem. Zatokę z kite i windsurferami. Wiatr we włosach. Brak wielkich ulic, malutkie, wiekowe domki.
Wiem, że moje uwielbienie dla tego miejsca może nieco zaburzać mój odbiór niektórych niedogodności, ale z drugiej strony rozwiązanie problemów takich jak brak miejsc parkingowych jest dosyć banalne. Wystarczy trochę pomyśleć, do czego jak zwykle zachęcam.

Chociaż urlop już za mną to myślami ciągle jestem na Helu i pracuję nad kolejnymi dwoma tekstami dotyczącymi tego miejsca - o jedzeniu i alternatywach dla plażowania kiedy pogoda zawiedzie:)

co robić atrakcje
czy co zobaczyć na helu
w Jastarni co robić
---------------------------------
Jeśli spodobał Ci się ten tekst i uznasz, że ktoś może na nim skorzystać - będzie mi bardzo miło jeśli prześlesz go dalej w świat klikając w jeden z udostępniaczy (pod polecanymi postami) 👇

Dziękuję 💐😘


Więcej... >

Coś za coś

Czytając kolejne teksty o tym jak się organizować, jakich plannerów używać żeby zwiększyć swoją efektywność, jak ogarnąć swoje życie doszłam do momentu w którym mówię – dosyć kurwa.

Brzydka prawda jest taka że się nie da. Po prostu. Pracując na etacie nie da się połączyć macierzyństwa, pasji, pracy z dobrym humorem, byciem wypoczętym, porządkiem w domu i ugotowanym obiadem.
Po 2 latach od powrotu z urlopu macierzyńskiego mówię to głośno i wyraźnie – NIE. Jeśli ktoś mówi, że jest inaczej to albo jest cyborgiem albo kłamie.

Oczywiście przez tydzień, dwa można być ideałem. Idealną, słuchającą i wyrozumiałą matką, czułą żoną, punktualnym i rzetelnym pracownikiem z czasem na swoje pasje, zabawę, przyjaciół i co tam jeszcze chcecie. Można być tą najlepszą wersją siebie, na którą inni ludzie patrzą i mówią - "też tak chcę", "to jest człowiek, który ogarnia".
Potem przychodzi TEN moment. Moment w którym choruje dziecko albo inny członek rodziny, moment kiedy praca staje się bardziej absorbująca, albo po prostu moment kiedy ma się w dupie. I moment ten nie trwa jednego dnia, czasem trwa tygodniami, bo człowiek po prostu jedzie na oparach. Oparach pierdolenia o tym jak cudownie może być efektywnym jeśli tylko zastosuje się do prostych rad takich jak: wstawaj przed wszystkimi, kładź dziecko wcześniej spać, nie zaglądaj do kompa przed snem i inne mądrości.

Co odpowiadam kiedy ktoś pyta – jak ty to ogarniasz? Praca, dziecko, znajomi, bieganie, zakupy, czasem język angielski - odpowiadam „jakoś”, ale prawda jest taka, że to "jakoś" okupione jest całą masą wyrzeczeń i jeszcze większą ilością frustracji, a także okolicznościowego wkurwa.
Dlaczego?

Ponieważ, szczerze mówiąc, nigdzie nie jestem na 100%.

Owszem kiedy dopadnie mnie TA chwila, ta idealna, wymarzona sekunda, umiem się na niej skoncentrować. Jednak umówmy się, że takie chwile to rzadkość, wbrew temu całemu pieprzeniu o byciu idealnym, zorganizowanym i cholera wie jakim jeszcze. Będąc w pracy w wolnej chwili notuję co muszę ogarnąć po pracy, po pracy pędzę na złamanie karku do dziecka, dla którego mam 3,5 – 4h dziennie. Słownie CZTERY godziny dziennie. DZIENNIE.
Godzina rano, która polega na jakże nie romantycznym i nie cukierkowym negocjowaniu każdej pierdoły z moją asertywną córką. Trzy godziny po południu kiedy to między wesołością a fochami prowadzimy nierówną walkę ze swoim zmęczeniem.

Kiedy koncentruję się na dziecku odłogiem leżą takie rzeczy jak np. nauka języka angielskiego czy sprawy do załatwienia, które mogą poczekać. Wybieram czas z dzieckiem, poniekąd kosztem innych aktywności jak chociażby nauka. Po intensywnym dniu z córą, która nie należy do gatunku współpracujących jestem tak padnięta, że w nosie mam naukę.
Kiedy wybieram naukę, np. w postaci zajęć z angielskiego czy weekendowych wykładów/warsztatów to nie dość, że z tyłu głowy zalęga się moralniak, to, co gorsza, moje dziecko mając do wyboru mamę, której często nie ma obok wybiera tatę, który jest częściej. Przykre, bolesne, ale z drugiej strony fajne, że mam chłopa, który jest ogarnięty.

Po tym jak córa pada spać, moje notatki z pracy mogą służyć za samolociki, bo jestem tak padnięta, że mam w głębokim poważaniu te wszystkie maile i dorosłe rzeczy, które muszę ogarnąć. Wolę usiąść i np. obejrzeć serial albo napisać tekst na bloga. W międzyczasie dom zarasta kurzem, co owocuje weekendową paniką – cholera jasna, powinnam to posprzątać! Ale nie, bo w weekendy wolę tzw. wolny czas przeznaczyć na bycie z małżem i dzieckiem, chociaż oboje czasem doprowadzają mnie do szewskiej pasji. 
Tak, tak, nie ma idealnych weekendów, a po każdym takim spędzonym od początku do końca we własnym sosie, nawet urozmaiconym, mam ochotę wziąć jeszcze jeden dzień wolnego. W poniedziałek jestem w pracy tak zmęczona, że bredzę w czasie rozmów, mylę Litwę z Ukrainą, robię błędy ortograficzne w mailach, a jak ktoś mi przedstawia nowego pracownika to jego imię muszę sobie zapisywać na kartce, bo mój dziurawy i zaspany mózg nie przyjmuje tak nieistotnych informacji jak to jak się do kogoś zwracać.

W środy, piątki i niedziele biegam. Biegam, bo lubię, bo to zdrowe, bo pomaga zarzucić kilogramy i dowodzi tego, że mój charakter to nie rozmięknięta buła. Fajnie. Szkoda tylko, że poza motywacją do polepszania swoich osiągów moje wyniki w tygodniu motywuje fakt, że muszę na czas dobiec do pracy.
A skoro o dobieganiu na czas mowa to jedyne na co udaje mi się zdążyć to wizyty lekarskie, o ile o nich nie zapomnę. Inne rzeczy, takie jak spotkania towarzyskie, czy, o zgrozo, praca niestety nie są na liście moich miejsc do których się wyrabiam. Szczerze mówiąc to nie pamiętam kiedy byłam w pracy na ustawową 9-tą, szczęście w nieszczęściu, że nie pracuję w dziale w którym liczy się odbijanie karty na zakładzie.

Także tak moi drodzy. To by było na tyle rzygania tęczą i bredzenia o tym, że można wszystko, że to tylko kwestia organizacji. Mogę wszystko tylko wybierając jedną sferę muszę zaakceptować fakt, że inna na tym trochę ucierpi.
Nie wspominając o bajkach o strefie komfortu – jak ktoś kiedyś powiedział, jestem tak długo poza moją strefą komfortu, że moja strefa dyskomfortu stała się moją strefą komfortu.

Taki lajf.
Więcej... >

Matkowy Alfabet

alfabet macierzyństwa macierzyństwo
Długo myślałam o tym, jakim tekstem uczcić Dzień Matki. Myślałam o życzeniach, o liście do Zochny, ale finalnie do głowy wracała jedna koncepcja. Mój własny matkowy alfabet. Stopniowo tekst stawał się coraz dłuższy i bardziej złożony… Dzień Matki dawno minął, a tekst czekał na lepsze czasy. Postanowiłam podzielić go na części i nie zwlekać dłużej z publikacją.

Niespodziewanie alfabet matkowy Pani Fanaberii otwiera litera...

A jak…

Akceptacja Siebie
W nowej wersji cielesnej i umysłowej. O ile nad ciałem można w większym lub mniejszym stopniu zapanować i wypracować je na nowo, o tyle z umysłem jest trochę ciężej. W końcu trzeba zaakceptować to, że wraz z macierzyństwem bierze się na barki zupełnie inny sposób myślenia, bo nagle okazuje się, że nie martwimy się tylko o siebie, ale o tego małego człowieka, który nawet jako kilkulatek jest od nas zależny. Jest to też akceptacja tego, że jesteśmy niedoskonałe – puszczają nam nerwy, czasem rzucimy mięsem. Nie biczujmy się z tego powodu, jesteśmy tylko ludźmi.

Akceptacja Dziecka
Pamiętacie te słodkie dzieciaki z reklam i programów śniadaniowych? Te rozkoszne, ćwierkające maluszki? Zapomnijcie o nich, bo szansa na to, że Wasze dziecko właśnie takie będzie jest mniejsza niż trafienie 6-ki w totka. Są tu jacyś milionerzy? Nie? Tak myślałam.
Rzadko kiedy dzieciaki są takie jak się rodzic spodziewał czy jak sobie wymarzył. Często są zupełnie inne, nieidealne, krnąbrne. Nie chcą lubić tego co byśmy chcieli aby lubili, wolą rzeczy dla nas odległe i niezrozumiałe. Nie chcą współpracować i mają swoje zdanie, zazwyczaj demonstrowane w najmniej odpowiednim momencie, bo przecież wiadomo, że w droga do lekarza to idealny moment na pokazanie jak bardzo nie ma się ochoty na jazdę autobusem.
Można z tymi niedoskonałościami walczyć ale lepiej je zaakceptować i pokochać tą inność, zacząć jej towarzyszyć, bez oceniania. Przy takim podejściu jest szansa, że nasze frustrujące, niezrealizowane wizje rodzicielstwa zostaną zastąpione wspólną nauką, rozwojem i nowym sposobem patrzenia na świat.

Akceptacja Życia
W wersji z dziecięciem. Jest trudniej, ale i piękniej. Przynajmniej momentami. Poza tymi ulotnymi chwilami krótszymi i dłuższymi możemy zapomnieć o perfekcyjnie wysprzątanym mieszkaniu. Większość z nas musi też pogodzić się z tym, że czas beztroski minął, a już na pewno nie możemy go przywołać ot tak. Wszystko trzeba zaplanować. Opiekę nad dzieckiem, zgranie terminów. Z tyłu głowy jest też awaryjna opcja co będzie jak się dzieć rozłoży, a wraz z jego chorobą polegną  nasze plany. Niemniej jednak jak już się uda wyrwać ze schematu planowania i ogarniania rzeczywistości to jest to bardzo przyjemne doświadczenie. Może jest tak dlatego, bo nie jest ono czymś oczywistym i powszednim.

B jak...

Bycie
Po prostu. Dla dziecka kiedy trzeba mu pomóc, kiedy jest chore i trzeba nad nim czuwać, kiedy trzeba wziąć je w obronę, kiedy przychodzi się przytulić, czasem wystarczy bycie w jednym pokoju. Bycie w pogotowiu. Bycie na chodzie. To ostatnie wyjątkowo trudne, kiedy ma się ochotę pizgnąć wszystkim i pójść w świat między parkany…
Jest też bycie Tu i Teraz. W tej radosnej chwili z dzieciakiem, w czasie tego leniwego poranka, w czasie tej cudownej chwili samotności z kawą i książką.

Bezsilność
Kiedy dziecko choruje, kiedy nie możemy mu pomóc inaczej niż Będąc przy nim, a chciałoby się o wiele, wiele więcej.
Bezsilność w obliczu dziecięcej histerii, którą czasem po prostu trzeba przeczekać.
Bezsilność wobec problemów, z którymi czasem dziecko (zwłaszcza starsze) musi poradzić sobie samo.

Bieg
Ciągły. Za dzieckiem. Do pracy. Do przedszkola. Do lekarza. Czasem dla frajdy;)

Bałagan
W każdym pomieszczeniu niezależnie od tego ile ich posiadasz.
I w torebce, bo nagle poza standardowymi rzeczami jak klucze, portfel, błyszczyk, w torbie lądują nawilżane chusteczki, chusteczki higieniczne, pielucha, skakanka, gumki do włosów i spinki i co tam jeszcze chcecie lub co Wam dzieć wpakuje.

Więcej w następnym tekście:)
A Wy co byście dodały do moich A i B? Tylko błagam, nie miseczki;)

---------------------------------
Jeśli spodobał Ci się ten tekst i uznasz, że ktoś może na nim skorzystać - będzie mi bardzo miło jeśli prześlesz go dalej w świat klikając w jeden z udostępniaczy (pod polecanymi postami) 👇
Dziękuję 💐😘

Więcej... >

Wakacje, znów będą wakacje…

rezerwacja noclegu wczasy wakacje nocowanie noclegi
Jak wiecie nie przepadam za poradami w stylu „jak odpieluchować dziecko” czy „jak zostać królem świata w 5 dni” niemniej jednak, ponieważ zbliżają się wakacje i upragnione, mniej lub bardziej, rodzinne wyjazdy, postanowiłam podzielić się z Wami swoimi największymi wakacyjnymi fuckapami w ramach porady „jak (nie) szukać urlopowej miejscówki”…

Po pierwsze – sprawdź kalendarz...
Już na etapie planowania wakacji warto upewnić się czy w terminie w którym planujmy wyjazd nie wypadają są jakieś spektakularne święta narodowe lub kościelne. Tyczy się to zarówno wakacji w Polsce jak i "zagranico". Może się okazać, że w weekend w który planujesz wypad planują go również np. Zielone Świątki (o których ja prawie co roku zapominam). Lepiej bowiem być przygotowanym na ewentualność zamkniętych sklepów zwłaszcza pod kątem np. mleka dla dziecka.
Dlaczego jeszcze warto sprawdzić kalendarz?
Jako niedzieciata, do tego nieprzepadająca za dziećmi panienka, wybrałam się na jednodniową wycieczkę do Torunia. Nie wzięłam pod uwagę (przypadającego na nasz dzień zwiedzania) Dnia Dziecka, w związku z czym większość atrakcji sobie odpuściłam uciekając w popłochu przed rozwrzeszczanym towarzystwem, które po Toruniu przemieszczało się watahami.
Z drugiej strony z okazji niektórych świąt czy rocznic można wziąć udział w ciekawych wydarzeniach np. piknikach historycznych.
Dlatego też sprawdzajmy daty, święta i rocznice - może warto rozważyć przełożenie zwiedzania miasta na inny termin?
W Warszawie na ten przykład lepiej odpuścić sobie zwiedzanie Krakowskiego Przedmieścia w każdy 10 dzień miesiąca (if you know what I mean:P).

Po drugie – położenie i skala
Nocleg upatrzony – świetnie. Czas na weryfikację położenia. Miejsce opisane jako „blisko centrum” może oznaczać położenie tuż przy hałaśliwym deptaku. „Dogodny dojazd” natomiast czasem równa się sąsiedztwu najbardziej uczęszczanej trasy w mieście albo kolejki.
To ostatnie plus stada nawalonego barachła (na głównym deptaku właśnie) skutecznie skróciło nasz pobyt nad morzem lata temu…
O co chodzi ze skalą? To fuckup przeciwny do bycia zbyt blisko centrum. Jeśli zależy Wam na bliskości miasta, Starówki, czegokolwiek, sprawdźcie na mapie czy miejsce opisane jako spełniające ten warunek faktycznie takie właśnie jest.
Swego czasu, w czasie wspomnianego już wyjazdu do Torunia, zawierzyłam opisowi, że hotel jest blisko Starówki. Okazało się, że blisko to pojęcie względne i spacer do hotelu z rzeczonej Starówki zajmuje ponad 2 godziny i w jego ramach wychodzi się poza granice miasta.

Po trzecie – opis
Poniekąd rozwinięcie punktu drugiego.
To że coś jest "oldskulowe" może oznaczać tyle, że jest stare i śmerdzi wykładziną z PRLu. Miejsce rodzinne może oznaczać wspólne kible, łazienki, kuchnie i co tam jeszcze chcecie i generalnie brak jakiejkolwiek prywatności. Plac zabaw to czasem dwie zardzewiałe huśtawki, a mini zoo bywa jedną zagrodą z trzema zmęczonymi kucykami. To ostatnie sprawdzałam na sobie w pensonacie opisanym właśnie jako rodzinne miejsce z masą atrakcji dla dzieci.
Jest jeszcze często nadużywane tzw.: „miejsce z tradycjami”. Kiedyś o mało nie pojechałam do hotelu tak opisanego. Okazało się, że tradycją są zatrucia pokarmowe gości.

Po czwarte – opinie, gwiazdki, walizeczki

Jeśli szukacie noclegów w stylu agrotustystyka itp. warto poświęcić czas na czytanie opinii wcześniejszych wczasowiczów, zwłaszcza jeśli dany ośrodek czy pensjonat nie ma własnej strony internetowej – tak to możliwe, ale jak pokazuje moje doświadczenie nie ma sensu przekreślać danego miejsca z powodu braku własnej strony www. Ostatnie wakacje spędziliśmy w rewelacyjnym miejscu wyszukanym na portalu w stylu wczasy.pl czy podobnym. Przekonało nas kilkaset pozytywnych opinii o miejscu. Po uprzedniej weryfikacji wcześniejszych podpunktów;)

Po piąte – współgoście
Przy rezerwowaniu noclegu warto dopytać się czy dane miejsce organizuje również imprezy integracyjne, wesela itp. i czy takie wydarzenie nie jest przypadkiem planowane w terminie Waszego przyjazdu.
Unikniecie dzięki temu dwóch moich fuckupów. Jednego ze stadem nawalonych „biznesmenów” za ścianą, drugiego z 18-ką w rytmie disco polo. To drugie słabe do potęgi, bo nie dość, że muzyka wołała o pomstę do nieba (albo chociaż awarię prądu) to jeszcze na wyjazd zabraliśmy 2,5 letnią Zo i znajomą rodzinkę z 3 letnim chłopcem. Także jak możecie się domyślić wypoczynek był mrzonką, chyba że za formę relaksu uznamy przeklinanie na czym świat stoi i całego rodzaju ludzkiego, który wymyślił sobie zwyczaj rytualnego przechodzenia w dorosłość.

Nie gwarantuję, że po zastosowaniu powyższych wytycznych wasze wyjazdy zawsze będą trafione. Czasami na drodze stanie Wam pogoda innym razem zaspane potomstwo, jednak być może dzięki moim wpadkom uda Wam się uniknąć swoich;)
---------------------------------
Jeśli spodobał Ci się ten tekst i uznasz, że ktoś może na nim skorzystać - będzie mi bardzo miło jeśli prześlesz go dalej w świat klikając w jeden z udostępniaczy (pod polecanymi postami) 👇
Dziękuję 💐😘
Więcej... >
Pani Fanaberia - blog parentingowy z przymrużeniem oka © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka