Zazwyczaj nie biorę udziału w łańcuszkach – czy to na fejsie czy w blogosferze. Jednakże hashtag #MyFirst7Jobs bardzo przypadł mi do gustu.
Po pierwsze dlatego, że jest to fajna okazja, do tego aby trochę o sobie opowiedzieć, po drugie ponieważ moich 7 pierwszych prac było czymś tak bardzo abstrakcyjnym i nie połączonym z czymkolwiek, że może zainspiruję kogoś do tego, że warto szukać swojego zawodowego miejsca na ziemi, a nuż trafi się w końcu do punktu, który się naprawdę polubi. Trzeci powód jest taki, że mój całkowicie nieżyciowy kierunek studiów tzn. kulturoznawstwo wymagał ode mnie nie lada gimnastyki aby połączyć studia, które uwielbiałam z sensowną pracą "nie w zawodzie", bo na posadę z nim związaną nigdy się nie nastawiałam, a studia wybrałam kierując się zasadą, że chcę się uczyć czegoś co mnie kręci, niezależnie od tego jak bardzo nieżyciowe to będzie.Po 12 latach pracy (nie, nie jestem taka stara, po prostu zaczęłam pracować tuż po maturze:P) trafiłam do super miejsca, którego nie zamieniłabym (przynajmniej na razie) na nic innego, ale jest to moja 9, a nie 7 praca.
Zatem o to moich pierwszych 7 prac:
1. Dzień dobry, czy ma Pan czas porozmawiać o Jezusie?
Może nie o Jezusie, ale o ofercie (już nieistniejącego) operatora telefonii stacjonarnej. Od czasu do czasu „obsługiwałam” również konkursy audiotele (gimby nie znajo;)).
Była to moja pierwsza praca w ogóle, a zarazem pierwsza (i ostatnia) na słuchawce. Wytrzymałam zabójcze dwa tygodnie.
Jedzenie ograniczało się do dwóch żelek przy telefonie, przerwy (2x15min/8h) spędzałam paląc papierosy, a żeby wyjść do łazienki musiałam zadzwonić do Szefa informując go o tym, że na czas mojej kibelkowej nieobecności potrzebuję zastępstwa (sic!).
Plusy: Schudłam 4kg, poznałam tajniki obsługi trudnego klienta.
Minusy: Niewyspanie (zmiana zaczynała się o 7), dojazdy, brak umowy, beznadziejna stawka godzinowa, ściemniany system motywacyjny…
2. Proszę tego nie dotykać…
Była to moja pierwsza praca w ogóle, a zarazem pierwsza (i ostatnia) na słuchawce. Wytrzymałam zabójcze dwa tygodnie.
Jedzenie ograniczało się do dwóch żelek przy telefonie, przerwy (2x15min/8h) spędzałam paląc papierosy, a żeby wyjść do łazienki musiałam zadzwonić do Szefa informując go o tym, że na czas mojej kibelkowej nieobecności potrzebuję zastępstwa (sic!).
Plusy: Schudłam 4kg, poznałam tajniki obsługi trudnego klienta.
Minusy: Niewyspanie (zmiana zaczynała się o 7), dojazdy, brak umowy, beznadziejna stawka godzinowa, ściemniany system motywacyjny…
2. Proszę tego nie dotykać…
...czyli, uwaga, SPECJALISTYCZNA UZBROJONA FORMACJA OCHRONNA. Ta daaam! Żeby nie było mam 150 cm wzrostu w kapeluszu i ważyłam wtedy jakieś 45-47kg. Nie mniej jednak, z jakiś przyczyn, pomyślałam, że praca w Zamku Królewskim w Warszawie to świetny pomysł. Zamek Królewski = kultura = kulturoznawstwo – logiczne? Nic bardziej mylnego.
Nauczyłam się perfekcyjnie wycierać kurze i jeszcze lepiej przysypiać oparta o welurowe ściany.
Plusy: Ludzie – głownie studenci, którzy mieli w nosie konwenanse (co nie dziwi przy tak niskiej stawce), możliwość dotykania eksponatów i włażenia w strefy z alarmem. Jako że do tej pory główna ekspozycja nie uległa zmianie mogę robić za przewodnika, bo nauczyłam się opisów sal na pamięć.
Minusy: Odpowiedzialność niewspółmierna do płacy (3,61zł/h), a co za tym idzie w czasie oblewania Matki Boskiej Pieniężnej można było niechcący przepuścić pensję z całego miesiąca (sprawdzone organoleptycznie na Mariensztacie;)).
3. Urzędnik - bez podtekstów
Po pół roku pracy w Zamku Królewskim trafiłam na wakacyjne zastępstwo do Biura Rzecznika Praw Obywatelskich. Średnia wieku 50 lat, ale ogólnie bardzo w porządku ludzie. Zespół w którym pracowałam wspominam z ogromnym sentymentem.
Plusy: Pensja i jakiś tam prestiż oraz fakt, że szybkie pisanie na klawiaturze robiło wrażenie na współpracownikach.
Minusy: Umowa na zlecenie, karaluchy w kopertach i radio Józef w głośnikach.
4. Klepać każdy może (trochę lepiej lub trochę gorzej)...
...ale nie o to chodzi ile znaków zgodzi. Pierwsza praca korpo. Pierwsza w której musiałam udawać, że nie znam angielskiego i borykać się z totalnym kumoterstwem w zakresie przyznawania bonusów, premii, o podwyżkach nie wspominając. Praca w której Prezes, z wężem w kieszeni, bezczelnie opowiadał o mitycznej medianie mając w dupie beznadziejne wynagrodzenie podwładnych. Praca w której szybkość pisania na klawiaturze nie była niczym nadzwyczajnym. Ba, okazało się, że to co dla mnie było szybkie dla innych było tempem (co najwyżej) żółwim. Jednocześnie była to praca z cudownym zespołem, zgranych młodych ludzi wariatów, (ponownie) mających w dupie konwenanse i osławiony mit pracy w korpo. Zespół nasz był tak oderwany od reszty korporacji, tak bardzo niereprezentatywny i nieokrzesany, że dostał miano Mordoru.
Nauczyłam się perfekcyjnie wycierać kurze i jeszcze lepiej przysypiać oparta o welurowe ściany.
Plusy: Ludzie – głownie studenci, którzy mieli w nosie konwenanse (co nie dziwi przy tak niskiej stawce), możliwość dotykania eksponatów i włażenia w strefy z alarmem. Jako że do tej pory główna ekspozycja nie uległa zmianie mogę robić za przewodnika, bo nauczyłam się opisów sal na pamięć.
Minusy: Odpowiedzialność niewspółmierna do płacy (3,61zł/h), a co za tym idzie w czasie oblewania Matki Boskiej Pieniężnej można było niechcący przepuścić pensję z całego miesiąca (sprawdzone organoleptycznie na Mariensztacie;)).
3. Urzędnik - bez podtekstów
Po pół roku pracy w Zamku Królewskim trafiłam na wakacyjne zastępstwo do Biura Rzecznika Praw Obywatelskich. Średnia wieku 50 lat, ale ogólnie bardzo w porządku ludzie. Zespół w którym pracowałam wspominam z ogromnym sentymentem.
Plusy: Pensja i jakiś tam prestiż oraz fakt, że szybkie pisanie na klawiaturze robiło wrażenie na współpracownikach.
Minusy: Umowa na zlecenie, karaluchy w kopertach i radio Józef w głośnikach.
4. Klepać każdy może (trochę lepiej lub trochę gorzej)...
...ale nie o to chodzi ile znaków zgodzi. Pierwsza praca korpo. Pierwsza w której musiałam udawać, że nie znam angielskiego i borykać się z totalnym kumoterstwem w zakresie przyznawania bonusów, premii, o podwyżkach nie wspominając. Praca w której Prezes, z wężem w kieszeni, bezczelnie opowiadał o mitycznej medianie mając w dupie beznadziejne wynagrodzenie podwładnych. Praca w której szybkość pisania na klawiaturze nie była niczym nadzwyczajnym. Ba, okazało się, że to co dla mnie było szybkie dla innych było tempem (co najwyżej) żółwim. Jednocześnie była to praca z cudownym zespołem, zgranych młodych ludzi wariatów, (ponownie) mających w dupie konwenanse i osławiony mit pracy w korpo. Zespół nasz był tak oderwany od reszty korporacji, tak bardzo niereprezentatywny i nieokrzesany, że dostał miano Mordoru.
Ponadto właśnie w tym miejscu dowiedziałam się, że potrzeba snu to tylko jakieś mrzonki, można bowiem zasuwać na nockach, a potem iść na wykłady. Ba, można zasuwać od 7 do 14, potem skoczyć na piwo (ściemniając rodzicom, że ma się nockę), a potem, po 3h, snu zwlec się z powrotem do pracy/na wykłady. Kolejnym odkryciem był Quake. Kto nie zaznał Quake'a na open spejsie ten nie wie nic o grach w sieci;)
5. Nie ma to jak media!
Po pracy w korpo, zwłaszcza w kontekście studiów zamarzyłam o pracy w mediach i udało się! Dostałam pracę jako grafik emisyjny w niszowej stacji. Wytrzymałam tam miesiąc. Okazało się, że praca 24/7, ciągle na żywo, bez czerwonych dni w kalendarzu. nie jest moim żywiołem i ma niewiele wspólnego z wyidealizowanym wyobrażeniem pracy w TV. Chociaż bardzo chciałam, żeby było inaczej. Po miesiącu wycofałam się z interesu.
Plusy: Poznanie pracy w TV od kulis, konfrontacja wyidealizowanego wyobrażenia z brutalną rzeczywistością. Tak, to plus, bo pozyskałam wiedzę, o tym czego na pewno nie chcę robić w życiu.
Plusy: Cudowni ludzie (w tym mój szanowny małżonek), umowa o pracę na czas nieokreślony, nauczyłam się pisać bezwzrokowo, w cv-ce pojawił się wpis o odpowiedzialnej pracy, przetwarzaniu danych i znajomości prawa bankowego (nudyyyyy jednym słowem).
Minusy: Beznadziejna kadra kierownicza lekceważąca pracowników, zapraszająca na wizytację Amerykanów, którzy (myśląc, że nie znamy angielskiego) w naszej obecności pozwalali sobie na drobne żarciki pt.: „2$ per hour – hahaha”. HAHAHA - fuck you.
5. Nie ma to jak media!
Po pracy w korpo, zwłaszcza w kontekście studiów zamarzyłam o pracy w mediach i udało się! Dostałam pracę jako grafik emisyjny w niszowej stacji. Wytrzymałam tam miesiąc. Okazało się, że praca 24/7, ciągle na żywo, bez czerwonych dni w kalendarzu. nie jest moim żywiołem i ma niewiele wspólnego z wyidealizowanym wyobrażeniem pracy w TV. Chociaż bardzo chciałam, żeby było inaczej. Po miesiącu wycofałam się z interesu.
Plusy: Poznanie pracy w TV od kulis, konfrontacja wyidealizowanego wyobrażenia z brutalną rzeczywistością. Tak, to plus, bo pozyskałam wiedzę, o tym czego na pewno nie chcę robić w życiu.
Minusy: Umowa o dzieło, brak szacunku, chroniczne niewyspanie (pobudki o 5 rano, koniec 2 zmiany o 24).
6. Asystuję
Czyli powrót do korpo. Szkoła życia pierwsza klasa. Ogarniałam budżet, faktury, estymacje, prezentacje, delegacje i inne -acje. Szef jak szef – z gatunku upierdliwych nauczył mnie, że zanim powiem „nie da się” sprawdzę wszystkie opcje oraz że kiedy ktoś mówi, że miejsce asystentki jest pod biurkiem, należy mu powiedzieć żeby spierdalał na drzewo.
Plusy: Wynagrodzenie, otwarcie drzwi na inne bardziej ambitne stanowiska, zdobycie dużego doświadczenia w tworzeniu biura, dzięki któremu zdobyłam pracę nr 7.
Minusy: Umowa o pracę tymczasową, szef erotoman gawędziarz, kierownicy z poprzedniego, jedynego słusznego ustroju, powtarzający stereotypy o tym, że asystentka siedzi i pachnie, a nie zapierdala jak dziki osioł.
7. Zarządzanie projektami to jest to!
Powrót do branży mediów tym razem od zaplecza, bo od strony IT. Biuro Projektów. Przypadkowy strzał w dziesiątkę. Nie dość, że obowiązki sensowne to jeszcze Szef będący przeciwieństwem tego z punktu 6. Dopełnieniem szczęśliwości był super zespół i możliwości rozwoju, z których skorzystałam i które bez wątpienia umożliwiły mi dalszy rozwój, a zatem dotarcie do obecnej posady.
Plusy: Cudowni ludzie, ciekawe obowiązki, stabilność (umowa o pracę), która pozwoliła mi na spokojne zajście w ciążę, odkrycie swojego konika, jakim jest PMO.
Minusy: Plusy skończyły się wraz z fuzją dwóch firm.
6. Asystuję
Czyli powrót do korpo. Szkoła życia pierwsza klasa. Ogarniałam budżet, faktury, estymacje, prezentacje, delegacje i inne -acje. Szef jak szef – z gatunku upierdliwych nauczył mnie, że zanim powiem „nie da się” sprawdzę wszystkie opcje oraz że kiedy ktoś mówi, że miejsce asystentki jest pod biurkiem, należy mu powiedzieć żeby spierdalał na drzewo.
Plusy: Wynagrodzenie, otwarcie drzwi na inne bardziej ambitne stanowiska, zdobycie dużego doświadczenia w tworzeniu biura, dzięki któremu zdobyłam pracę nr 7.
Minusy: Umowa o pracę tymczasową, szef erotoman gawędziarz, kierownicy z poprzedniego, jedynego słusznego ustroju, powtarzający stereotypy o tym, że asystentka siedzi i pachnie, a nie zapierdala jak dziki osioł.
7. Zarządzanie projektami to jest to!
Powrót do branży mediów tym razem od zaplecza, bo od strony IT. Biuro Projektów. Przypadkowy strzał w dziesiątkę. Nie dość, że obowiązki sensowne to jeszcze Szef będący przeciwieństwem tego z punktu 6. Dopełnieniem szczęśliwości był super zespół i możliwości rozwoju, z których skorzystałam i które bez wątpienia umożliwiły mi dalszy rozwój, a zatem dotarcie do obecnej posady.
Plusy: Cudowni ludzie, ciekawe obowiązki, stabilność (umowa o pracę), która pozwoliła mi na spokojne zajście w ciążę, odkrycie swojego konika, jakim jest PMO.
Minusy: Plusy skończyły się wraz z fuzją dwóch firm.
Jaki z tego morał? Wykształcenie sobie, studia sobie. Można studiować coś co się kocha a pracować w zupełnie innej branży, chociaż na pewno jest to dosyć trudne, zwłaszcza jeśli kulturoznawca ląduje w branży IT i chce tam pozostać, a tak właśnie jest w moim przypadku:)
Mam nadzieję, że udało Wam się dotrwać do końca:)
PS Kochani, kto następny? Jakie były Wasze pierwsze prace? Z chęcią poczytam o tym u Was na blogach albo w komentarzach:)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz