Dlaczego?
Ponieważ do szczęścia poza dzieckiem potrzebuję innych ludzi, najlepiej dorosłych.
Ponieważ do tegoż szczęścia potrzebuję przestrzeni wolnej od dzieci, chociaż od czasu do czasu.
Ponieważ na skraj wytrzymałości psychicznej doprowadzają mnie dźwięki jakie wydaje marudząca od kilku dni Zo.
Ponieważ czasem nie rozumiem o co chodzi mojemu własnemu dziecku - tak szybko się zmieniają jej upodobania, a ja chyba za nimi nie nadążam, stąd co i raz pojawiają się problemy natury komunikacyjnej.
Ponieważ w związku z powyższym nie jestem na każde zawołanie Zo, nie reaguje na każde jej marudnięcie, bo jeśli bym tak robiła to nie odchodziłabym od niej na krok.
Ponieważ bo kilku dniach regularnego marudzenia jestem przerażona wizją reszty urlopu macierzyńskiego, chociaż staram się sobie powtarzać, że dni marudy to nie jest stan permanentny.
Ponieważ w takie dni jak dzisiaj nie chce mi się. Nie chce mi się sprzątać w mieszkaniu (pierdolnik welcome to). Nie chce mi się też zabawiać Zo, która jest coraz bardziej absorbująca, a mi momentami brakuje weny i siły, zwłaszcza kiedy moje szanowne dziecię po 15 minutach danej aktywności się nudzi i znowu zaczyna marudzić.
Skoro dziecię (które kocham, a jakże) nie jest jedynym celem mojego życia, a matkowanie nie zawsze sprawia mi frajdę, zwłaszcza w takie trudne dni jak kilka ostatnich to wniosek o byciu wyrodną matką nasuwa się sam.
Cóż począć?
Na razie skupiam się na głębokim oddychaniu i w miarę bieżącym reagowaniu na komunikaty jaki wysyła Zo, aczkolwiek nie obywa się bez problemów z ich interpretacją. Natomiast na czas wieczorny, bez Zo, zaplanowałam małżeńskie oglądanie horroru i wcinanie niezdrowych czipsów:P
Nie ty jedyna masz ten problem. Ale o tym cicho sza! To temat tabu! Teraz jest bezstresowe wychowanie i trzeba być na każde miałknięcie dobiegające z łóżeczka. Bo to jest bardziej akceptowalne przez ludzi wokół nas. Ale rzeczywistość jest bardziej trywialna i takich zachowań jak twoje ma wiele matek. I dojdą inne, tak że na tym nie koniec... Ale nie ma co się stresować, bo żeby byc dobrą matką, musisz naszykować sobie pół kubka dystansu, porządną łyżkę egoizmu. Na to masę wyjebundy ,posypaną wiórkami trzeźwego spojrzenia na sytuację. I na koniec wetkaj rurkę z napisem "nie pouczajcie mnie, jestem dorosła" i siorb.... Albo bierz z połykiem na raz. Jak wolisz... :-)
OdpowiedzUsuńSuper przepis, postaram się zastosować, w formie szota :D
UsuńPij do woli, tylko się nie zadław... ;-)
UsuńMoże mała ma akurat skok rozwojowy. Pocieszę Cię, z czasem będzie lepiej. Nie ty jedna jesteś "wyrodną matką". Ja spierdykam z chaty jak tylko mogę ;)
OdpowiedzUsuńTeż zwalam to na skok rozwojowy... ale momentami dopada mnie zwątpienie;)
UsuńDzięki za pocieszenie:D
Nazywam się G. Też jestem wyrodna.
OdpowiedzUsuńWitamy w klubie :-)
OdpowiedzUsuńDzięki dziewczyny, dobrze wiedzieć że nie jestem sama:)
OdpowiedzUsuńTo się chyba po prostu nazywa "macierzyństwo" :)
UsuńWiesz. .. ja dość szybko uciekłam do roboty i powiem Ci, że mnie to uratowało od kompletnego wariactwa. Teraz jesteśmy obie jakieś szczęśliwsze. A że czasem ktoś mnie nazwie wyrodną matką. .. no cóż, wszystkim nie dogodzisz, rób więc tak, żeby Wam było dobrze ;)
OdpowiedzUsuńJuż się pogodziłam z tym żeby nie próbować dogadzać wszystkim, najważniejsze żeby szczęśliwa była nasza 3 czyli Zo, M. i ja. Jak to się uda to już będzie można ogłosić spory sukces:)
UsuńNadrobilam zaległości ;)
OdpowiedzUsuńWłaśnie widzę, że szalejesz z komentowaniem:) Cieszę się, że nadrobiłaś:D
UsuńWitaj wśród "normalnych" :)
OdpowiedzUsuńDoskonale Cie rozumiem, myślę podobnie ;)
OdpowiedzUsuńYYYY wiesz co? jesteś najnormalniej normalna :-)
OdpowiedzUsuń