Każda kobieta, a zwłaszcza matka, nie zależnie od swojej sytuacji rodzinnej czy ekonomicznej wcześniej czy później zostaje zaopatrzona w łatkę egoistki.
- Matka pracująca jest egoistką, bo śmiała wrócić do pracy, a nie zostać w domu z jedynym celem swojego życia jakim jest jej dziecko.
- Matka pracująca, zostawiająca dziecko w placówce żłobkowej, to egoistka poziom milion.
- Matka wracająca na studia? Cóż za dziwna, ekhem, fanaberia, ma dziecko a tu jeszcze czego? rozwoju jej się zachciało?
- Matkami egoistkami są również te, które mają swoje pasje, wychodzą ze znajomymi, ale bez dziecka na miasto...
Ostatnimi czasy spotkałam się z kolejnym czynnikiem, który robi ze mnie egoistkę. Tzn. jeszcze większą niż jestem w kontekście wcześniej przytoczonych przykładów.
O co chodzi?
O dziecko samo w sobie. Czy raczej o ilość dzieci na stanie. Okazuje się, że posiadanie jednego dziecka to również egoizm.
O co chodzi?
O dziecko samo w sobie. Czy raczej o ilość dzieci na stanie. Okazuje się, że posiadanie jednego dziecka to również egoizm.
Jest to powtarzane zarówno przez osoby wielodzietne, co poniekąd jestem w stanie zrozumieć jak i te bezdzietne czego zupełnie nie ogarniam.
Nie wiem co powoduje nasilanie się tego typu komunikatów, jednakże jako matka i hiper egoistka, zdeklarowana "posiadaczka" jedynaka co Wam powiem to Wam powiem.
Macierzyństwo nigdy nie było ani moim marzeniem ani priorytetem. Było pewną naturalną koleją rzeczy, która jednak nie musi być naturalna dla ogółu populacji. Rola matki nigdy nie była dla mnie obligatoryjna. Tak samo jak obowiązkowym dla rodziców nie musi być chęć posiadania więcej niż jednego potomka.
Kiedy decydowaliśmy się na pierwsze (i ostatnie) dziecko nasza decyzja opierała się na wielu przemyśleniach i obciążona było wieloma obawami związanymi m.in. z moim charakterem - w końcu choleryczka, furiatka to kiepski materiał na matkę.
Moje obawy okazały się słuszne.
Macierzyństwo nie jest dla mnie drogą łatwą i przyjemną. Jest trudne i kosztuje mnie wiele. Wiele nerwów, frustracji i jeszcze więcej pracy nad sobą. Co więcej czuję, że w tej codziennej walce, bo tak, na co dzień walczę ze swoimi słabościami i demonami, momentami dochodzę do ściany i czuję, że głową muru nie przebiję... W tym kontekście szalenie wkurza mnie, kiedy słyszę to pieprzenie o egoizmie, dlatego też:
- Jeśli egoizmem jest szukanie drogi do bycia lepszym człowiekiem dla małej wścieklizny jaką jest Zo to tak jestem egoistką. W końcu chcę się rozwijać. Nie ważne czy w obszarze studiów potrzebnych do pracy czy treningu potrzebnego do przeżycia czy raczej do bycia lepszym człowiekiem, a w tym konkretnym przypadku rodzicem. Jednak ilość energii jaką mogę na to poświęcić jest ograniczona i na ten moment starczy na jedno dziecko, jednego męża i jeden etat zawodowy.
- Jeśli egoizmem jest liczenie na siebie - to biję się w pierś, ale nie wyobrażam sobie zawierzenia przyszłości mglistym obietnicom partii rządzącej czy nawet mojemu mężowi, który (czysto hipotetycznie) mógłby powiedzieć „Nie pracuj, zostań w domu i zajmij się dziećmi”. Co zrobiłabym jeśli, tfu tfu, by mi go zabrakło? Z gromadką dzieci na karku, kredytem hipotecznym i kilkuletnią luką w życiorysie? Już widzę, jak pracodawcy walą do mnie drzwiami i oknami...
- Jeśli egoizmem jest fakt, że wolę żeby moje dziecko miało matkę szczęśliwą niż sfrustrowaną, to - zgadnijcie co? Niech i tak będzie. Chociaż nawet przy jednej choleryczno-asertywnej Zo jest mi czasem niewypowiedzianie ciężko to walczę o własne zdrowie psychiczne - wychodnym, pracą, nauką. Jasne, mogłabym to wszystko poświęcić dla gromadki dzieciaczków dając im świetny przykład tego jak być wrednym, rozmemłanym i sfrustrowanym babsztylem. Zakładam, że tak bym właśnie skończyła.
Do tego wszystkiego dochodzi ciąża, która po fakcie okazała się bardziej problemowa niż myślałam, trauma cesarskiego cięcia bez znieczulenia, niepewność finansowa i masa innych "drobnostek"...
Możecie pisać, że przesadzam, że zobaczyłabym co to znaczy poświęcenie jakbym miała więcej dzieci…. Pewnie macie racje, problem w tym, że ja mam serdecznie dosyć poświęceń i bicia głową w mur. Dowodem na to jest chociażby tekst, sprzed prawie dwóch lat, o tym jak trudne jest macierzyństwo, w moim wydaniu. To ile teraz znoszę jest dla mnie dobrowolnym maksimum. Gdybym musiała znieść więcej pewnie dałabym radę, ale nie chcę.
Cieszę się, że mam za sobą okres noworodkowy, że Zosia w miarę płynnie przechodzi kolejne etapy. Fakt, czasem rozczulam się nad tym jak szybko dorasta, ale nie tęsknię za jej niemowlęcą wersją. Oddycham z ulgą, że te etapy są za nami i przebieram nogami w oczekiwaniu na kolejne. Kolejne etapy życia Zo, nie kolejne dziecko.
Egoista wychowa egoistę.
Oby! Jeśli dzięki temu Zo będzie potrafiła żyć w zgodzie ze sobą i swoimi przekonaniami to cudownie. Życzę jej tego z całego serca.
Na koniec dodam jeszcze, że bycie jedynakiem nie jest równoznaczne z byciem egoistą. Znam wielu egoistów posiadających rodzeństwo i wielu jedynaków, którzy oddali by potrzebującemu swoją ostatnią koszulę, zatem, może warto pogodzić się z taką szaloną teorią, że to nie kwestia ilości braci i sióstr, tylko wychowania i przykładu? Który idzie z góry.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz