środa, 22 października 2014

Poskromnienie rutyny

Urlop macierzyński jest dla mnie momentami dosyć ciężkim doświadczeniem.  Przez lata przywyknęłam do życia w ciągłym biegu. Praca, studia, kursy, wyjścia ze znajomymi, fitness... Wiecznie gdzieś się spieszyłam. Aż do lutego 2014. Fakt, że tempo zwolniłam jeszcze będąc w ciąży niemniej jednak to co nastąpiło po pojawieniu się Zo było spowolnieniem absolutnym. Paradoksalnie jednak czas łatwiej było urozmaicać kiedy moje dziecię grzecznie spało w gondoli albo leżało na macie. Schody zaczęły się wraz z turlaniem i ustawicznym marudzeniem spowodowanym ząbkowaniem/sennością/moim zniknięciem w łazience. Nagle okazało się również że mój dzieć zalicza się do gatunku żądnego nowych bodźców i rutyna jest dla niego zabójcza, a co za tym idzie dla mnie takoż.
W związku z powyższym szukam coraz to nowych sposobów na zabicie rutyny i pozwalających przetrwać kolejny dzień we względnie miłej atmosferze. Oto co do tej pory się u nas sprawdziło...

Zabijacze rutyny (opcja z dzieckiem pod pachą/w chuście/wózku itd.):
1. Wypad do parku.  Nie tego za miedzą. Tylko takiego położonego nieco dalej, nieopatrzonego jeszcze. Można tam też robić z siebie głupka i opowiadać swojej pociesze o wszystkim co się widzi dookoła. Chyba, że dziecko śpiące, wtedy gadaj zdrów.
2. Towarzystwo. Innych dzieci,  dorosłych,  najlepiej takich, którzy nie mają alergii na małe osobniki w pieluchach. Dzieć pogapi się na nowe gęby i od razu będzie mu weselej.  No chyba, że jest śpiący...
3. Żarełko. To głównie dla dorosłych, bo niemowlę raczej nie wsunie kanapki z paszteciorem.
Na daleki spacer, w ramach ucieczki od cywilizacji, zabieramy ze sobą kanapki i herbatę w termosie. W przypadku spaceru, ekhem, miejskiego szukamy na naszej trasie miejsc gdzie można wleźć z wózkiem i które przy okazji nie ogołocą naszego portfela. Nie musi być to zaraz lokalna hipsterownia (no chyba, że chcecie "wrzucić foto na insta" - wtedy proszę bardzo:P) albo przepełniona dziećmi klubokawiarnia czy inne cudo. Knajpy z cyklu "bułkę przez bibułkę" też raczej odpadają - pierdzenie paszczęką do dziecka raczej nie byłoby mile widziane. Wystarczy zwykła kawiarnia.
Można też w ramach wycieczek sentymentalnych odwiedzać miejsca, które już znamy i lubimy,  ale nie bywamy w nich za często.  U mnie takim miejscem jest Renesans na ul. Francuskiej w Warszawie. Najlepsze frytki i sosy w mieście,  nie ważne, że wystrój knajpy nie zmienił się od czasów jedynego słusznego ustroju.
4. Matka sąsiadka. Mam to ogromne szczęście, że kilka miesięcy po pojawieniu się Zo poznałam drugą mamę, z podobnym podejściem do życia i superową córą. Mieszkamy na tym samym piętrze, wiec czasem kiedy Zo marudzi, a do kąpieli jeszcze godzina idę "na chałupy". We cztery czas leci zdecydowanie szybciej.
5. Maż na urlopie - najlepszy zabijacz rutyny. Weźmie dziecko na spacer, przejedzie się w roli osoby towarzyszącej na dalszy wypad autem, czasem podniesie ciśnienie w ramach walki z sennością i spokojem ducha małżonki. 
6. Odwiedziny u dziadków -  nie dość, że w miarę nowe twarze to jeszcze cały inwentarz domowy w postaci psa, kota i rybek, z czego te ostatnie są lepszym widowiskiem niż wszyscy domownicy wydający odgłosy paszczami.
Do sprawdzenia w listopadzie czekają zajęcia ogólnorozwojowe i fitness dla mam z dziećmi.

A Wy? Jak walczycie z rutyną?

PS Nie piszę o zabijaczach rutyny bez dziecka, bo dla matki na urlopie macierzyńskim wszystkie niestandardowe rzeczy robione bez potomka to killery monotonii dnia codziennego.

Udostępnij ten post

Pani Fanaberia - blog parentingowy z przymrużeniem oka © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka