Gotowanie, o nie!

Na pewno wspominałam kiedyś jak bardzo beznadziejną kucharką jestem. Dla tych którzy się nie załapali na to wyzwanie napiszę jeszcze raz: jestem kuchennym analfabetą, który nie potrafi czytać ze zrozumieniem przepisów; wioskowym idiotą, który myli cukier puder z mąką oraz matematycznym nieukiem, który myli strony masła(?) próbując wydzielić z 200g kostki 175g... Dla potwierdzenia mych słów wystarczy przytoczyć pokrótce kilka moich największych wtop, a więc: leniwe o konsystencji kitu do okien, ciasto półfrancuskie vel maślana breja, sernik na zimno w którym musiałam paluchami przytrzymawać biszkopty, bo wypływały na wierzch, a do tego wyglądał jakby już go ktoś zjadł i zwrócił (zważył się, a do tego zamiast ubić serek na puszystą masę od razu wymieszałam wszystkie składniki) i najnowsza wtopa, czyli ciasto z porzeczkami i budyniem - zatrzymałam się na kruchym spodzie, który wyszedł jak maca, a z kruchym ciastem miał tyle w wspólnego co ja z baletem.

We wszystkich tych dramatycznych sytuacjach byłam gotowa się poddać, jednakże do akcji wkraczał mój superbohater... niczym marvelowski pan z gaciami na wierzchu... Czy to ptak? Czy to samolot? Nie! To superman! A raczej supermałż! Zamiast peleryny na wietrze powiewa fartuch kuchenny, zamiast super siły i laserowego wzroku ma super pomysł i łychę w łapie. No i wie, że bieliznę nosi się pod portkami:)
Uratował leniwe robiąc z nich kluski kładzione oraz ciacho z porzeczkami robiąc deser na bazie budyniu i tychże, uratował również ciasto półfrancuskie i masę innych rzeczy, poza sernikiem na zimno - był to taki poziom kretynizmu kulinarnego, że nawet masterchef by nie pomógł.
Ostatnio zaczęłam mieć mały problem z tym, że w kuchni nie wychodzi mi absolutnie nic, nie licząc kilku drobiazgów, ale ile można jeść ciasto marchewkowe czy ślimaki cynamonowe, z gotowego (ofkors) ciasta francuskiego... Niemniej jednak postanowiłam pogodzić się z faktem, że w niedalekiej przyszłości kiedy koleżanki i koledzy Zo będą mówili o tym co dobrego robią ich mamy Zo będzie mogła powiedzieć, że jej mama wstawia świetną wodę na herbatę i rewelacyjnie psuje wszystkie inne potrawy, za to jej tata jeszcze lepiej je ratuje:)

Źródło obrazka

Udostępnij ten post

8 komentarzy :

  1. Kochana tez jestem kuchennym analfabeta i nie obraz sie ale Cie przebije. Na poczatku naszego wspolnego mieszkania usilowalam nakarmic przyszlego meza polsurowym.kurczakiem (za krotko sie piekl), na dodatek juz splesnialym (upieklam i zapomnialam ze jest w piekarniku, przez 3 dni wracalismy pozno i jedlismy na miescie a on czekal). Do dzis wspomina.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piąteczka! Absolutnie Cię rozumiem. Choć ostatnio walczę z własnym analfabetyzmem kulinarnym, bo cholera wstyd trochę , że każda zupa smakuje i pachnie tak samo;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ahahaha! To się uśmiałam na wieczór :D Nie może być tak źle! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. i nikt nie będzie posiadał tych umiejętności a więc pełny sukces murowany:)
    ps. dobrze, że małż wie że gacie się nosi pod spodniami:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się z tego cieszę i jestem z niego dumna:D

      Usuń
  5. Ja nie cierpię piec, a robi to za mnie też mój przyszły supermałż :)

    OdpowiedzUsuń

Pani Fanaberia - blog parentingowy z przymrużeniem oka © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka