O karmieniu słów kilka

Przez ostatni miesiąc, a właściwie trochę dłużej, bo od kiedy tylko na świecie pojawiła się Zosia spotykam się z tematem karmienia piersią oraz z tzw. "terrorem laktacyjnym". Jest to trudny temat, czasem bywa przemilczany, na pewno jest mało popularny w kontekście wszystkich akcji informacyjnych o tym jak ważne jest naturalne karmienie nowo narodzonego dziecka. Chociaż ostatnio czytam o nim coraz więcej np. tutaj
Bynajmniej nie kwestionuję zalet karmienia piersią, co to to nie, jednakże bardzo często otoczka tego zagadnienia, a niekiedy problemu pozostawia wiele do życzenia. Wspominałam już o tym na FB. Postanowiłam jednak rozwinąć to zagadnienie, spotykając się z coraz większą ilością podobnych historii i odczuć.

Wszystko zaczyna się jeszcze w ciąży. Większość kobiet zakłada sobie, że będzie (lub nie) karmiła piersią przez taki, a nie inny okres czasu. Pierwsza weryfikacja tego założenia i całego pozytywnego nastawienia do karmienia piersią następuję w szpitalu.
W szpitalu spotyka się dwa rodzaje położnych te empatyczne i te niekoniecznie. Delikatnie mówiąc. Te pierwsze, do rany przyłóż kobiety, rozumiejące problemy młodych matek, służące radą i wsparciem. Te drugie sprowadzające matki do roli dojnych krów, które MUSZĄ karmić piersią, bo jak inaczej? Przecież nie można nie karmić piersią. Nie masz pokarmu? Zdaje ci się. Nie wiesz jak karmić? Przecież to banalna sprawa. Boli Cię? Ma boleć, takie życie. Nawał pokarmu? Kapusta w stanik i do przodu. Jeśli trafi się na osobę kompetentną, z powołaniem jest duże prawdopodobieństwo, że w swoim postanowieniu co do karmienia piersią się wytrwa. Jeśli nie to może być z tym spory problem. W moim odczuciu kluczowe jest to czego nauczymy się w czasie pobytu w szpitalu, a więc jak przystawiać dziecko do piersi, w jakiej pozycji, jak układać brodawkę, jak stymulować laktację, jak radzić sobie z nawałem i kryzysem laktacyjnym. Niestety z właściwymi osobami, na właściwych stanowiskach bywa różnie dlatego też wiedza przekazywana młodym matkom pozostawia wiele do życzenia, podobnie jak podejście personelu do kobiet, które mają problem. Czasami zamiast wiedzy, informacji i pomocy jedyne co otrzymują to komentarze o których wspomniałam wcześniej i wyrzuty, finalnie ze w swoimi trudnościami w karmieniu piersią zostają całkiem same.
Kolejnym etapem konfrontacji ze swoimi ciążowymi założeniami jest wypis do domu i zostanie sam na sam z maleństwem, które jest wiecznie głodne. Jak dziecko przystawiać, na ile, czy się najada, czy pokarm jest wystarczająco odżywczy, czy mogę zjeść to lub tamto…. To tylko kilka z pytań pojawiających się w głowie kobiety, matki od kilku dni. Fajnie jak ma się pod ręką położną, albo kogoś kto się zna na temacie. Gorzej jak ma się tylko doktora google. Terminy oczekiwania do lekarzy przekraczają kilka dni (przez ten czas niby ma się nie karmić dziecka?), podobnie sprawy się mają położną środowiskową. Ja na swoją czekałam 3(!) tygodnie. W domu z pomocą nadchodzą różnego rodzaju laktatory ręczne (niewydajne na dłuższą metę), laktatory elektryczne (drogie), herbatki laktacyjne (paskudne), dieta wspomagająca laktację i w końcu mleka modyfikowane, bo dziecko coś jeść musi. I tutaj zaczynają się schody kolejne...

Ja nastawiałam się na karmienie piersią przez pierwsze pół roku. Profilaktycznie zaopatrzyłam się w ręczny laktator, kupiłam również staniki do karmienia i czekałam na rozwój wypadków.  Do tematu byłam nastawiona w miarę neutralnie, wychodziłam z założenia, że jak się uda to super, jak nie to trudno.
W pierwszej godzinie po CC przyszła do mnie bardzo miła położna żeby spróbować ściągnąć pierwszą dawkę pokarmu. Bolało jak cholera, a nie poleciało nic. Potem metoda 7-5-3. Poszło. Kolejna położna kazała mi ściągnąć zapas pokarmu co zaowocowało późniejszym nawałem. W między czasie trafiłam na przemiłą panią która naprawdę starała się i mnie i Zo przekonać do karmienia naturalnego. Nie udało się. Zosia się frustrowała, ja się stresowałam, nic nie leciało. Niemniej jednak Pani która nas uczyła pozostanie jedną z najmilszych i pomocnych osób jakie spotkałam na swojej drodze. Pomagała nam zarówno w próbach karmienia piersią, jak również kiedy się nie udało bez wyrzutów udostępniła nam (nie do końca legalnie;)) szpitalny laktator elektryczny. Zaglądała do nas codziennie, pomagała nam w ważeniu, kąpielach, w budowaniu relacji, pokazywała jak dziecko karmić butelką, jak ją kangurować... Jej przeciwieństwem była pani pieszczotliwie ochrzczona przeze mnie żandarmem, traktująca młode matki jak dojne krowy.
Po powrocie do domu pokarmu starczyło na 2 tygodnie. Pomimo odpowiedniej diety, herbatek, wizualizacji i laktatora elektrycznego, który zamówił mój mąż po zorganizowaniu ogólnorodzinnej zrzutki. Nie było innego wyjścia – Zosia przeszła na mleko modyfikowane, którym była dokarmiana jeszcze w szpitalu. Miałam wyrzut sumienia, zwłaszcza kiedy po mleku 1 pojawiły się mega zaparcia. Całe szczęście, że w moim otoczeniu przeważają normalni ludzie, którzy nie zrobili z tego dramatu. Co więcej można w całej sytuacji dostrzec pewne pozytywy – nie jestem uwiązana, Zosią może zajmować się M. bez żadnych ograniczeń, mogę jeść co chcę bez zastanawiania się czy zaszkodzę dziecku. Zosia ładnie przybiera na wadze, łatwiej jest mi kontrolować to jakie ilości jedzenia dostaje.
Pomijając fakt, że przy braku pokarmu nie ma się innej opcji to jeśli ktoś twierdzi, że jest to pójście na łatwiznę muszę się z tym nie zgodzić. Zamiast martwienia się o spożywane przez matkę artykuły pojawia się martwienie o to czy mleko jest przez dziecko dobrze przyswajane, jeśli są problemy zaczyna się testowanie metodą prób i błędów, przez które niekiedy cierpi dziecko, a wraz z nim rodzice. U nas po jednej takiej próbie udało się znaleźć  to czego szukaliśmy, ale wiem że czasem tych prób jest więcej. Tak samo jak przy karmieniu piersią kiedy testuje się wprowadzanie nowych artykułów spożywczych do diety matki. Poza tym zamiast wyjmowania piersi jest wstawanie, wyparzanie, mieszanie, a potem znowu, od początku. Nie twierdzę, że karmienie piersią jest łatwe, oba „sposoby” mają swoje mocne i słabsze strony, oba bywają trudne, w innych aspektach.

Nie raz spotkałam się z opowieściami kobiet, które karmienie piersią, traktują jako przeżycie traumatyczne. O swoich uczuciach nie mówią nikomu, albo mówią dopiero kiedy jest naprawdę źle, albo kiedy ten etap mają już za sobą. Bo jakimi byłyby matkami jeśli na głos przyznałyby się że karmienie piersią jest/było dla nich czymś okropnym i nie chcą tego robić? Zamiast tego wpadają w depresję, denerwują się, frustrują... Wszystkie te uczucia wyczuwają zapewne też dzieci, a przecież w karmieniu piersią chodzi podobno też o budowanie więzi... Dla potwierdzenia moich słów, chciałabym pokrótce przytoczyć trzy przykłady.
W szpitalu poznałam kobietę, która opowiadała straszne historie o położnych, o przymuszaniu do karmienia piersią, o braku informacji i ludzkiego traktowania przy pierwszym porodzie, a w końcu o tym, że dziecko było niedożywione, że nikt jej nie pokazał jak karmić piersią co zaowocowało lawiną pretensji od lekarzy i wszystkich dookoła, bo "co z niej za matka, która nie może wykarmić własnego dziecka?!" Minęły 3 lata, kolejna ciąża. Trauma po pierwszej była tak duża, że przy drugim dziecku matka założyła z góry, że od początku będzie karmić mm. Na oddziale nie było o tym mowy, nie oficjalnie. Żandarm nie przyjmował do wiadomości wyboru mojej współlokatorki, nie pomagało tłumaczenie, że po prostu nie chce karmić piersią, że ma za mało pokarmu, że nie chce mieć więcej, bo i tak założyła karmienie mm. Skończyło się na tym, że dziewczyna kłamała żandarmowi, że karmi odciąganym pokarmem, a w rzeczywistości przygotowywała mieszankę.
Druga dziewczyna. Młoda matka, pierworódka (okropne określenie). Do karmienia podeszła instynktownie. Nikt nie słuchał jej pytań o torbiele, o twardnienie piersi, o to co zrobić gdy dziecko nie chce ssać. Jedyną osobą która udzielała jej rad byłam ja, ja która karmiłam mlekiem odciąganym i na oddziale patologii noworodka dostałam informację o pobudzaniu laktacji metodą 7-5-3, o możliwości karmienia co 3h, a nie na żądanie itp.
Trzecia dziewczyna karmiła piersią swoją córkę przez pół roku. O tym pół roku wypowiada się jedynie w kategoriach koszmaru, niezrozumienia i uprzedmiotowienia. Dopiero teraz, kiedy od tego etapu minął kolejny rok.

"Jak to nie karmisz piersią?"
„Nie karmisz piersią? Co z ciebie za matka?”
Osobiście najbardziej mierzi mnie odnoszenie się do kobiet karmiących dzieci mm jak do kogoś kto robi coś złego, albo zwalanie na nie winy za wszelkie problemy - dziecko ma kolkę? to twoja wina, karmisz mm. Ma zaparcia to samo. Ma biegunkę, podobnie. Sama na jednej z grup na pytanie o zaparcia dostałam lakoniczną odpowiedź "ja karmię piersią i nie mam takich problemów". Serio? No fajnie, tylko w takim tekście nie ma odpowiedzi na pytanie "Co robić kiedy niemowlę ma zaparcia".
Warto wstrzymać się od pejoratywnych komentarzy i oceniania. Ktoś karmi swoje dziecko mlekiem modyfikowanym? Jego sprawa. Nie wiemy dlaczego podjął taką a nie inną decyzję. Dodatkowo zakładanie, że to smutne/przykre jest nie na miejscu, bo tylko dobija tę osobę, która pewnie i tak ma wyrzuty sumienia czytając i oglądając wszystkie akcje informacyjne oraz słuchając „życzliwych” komentarzy. Poza tym, moim skromnym zdaniem, ani to przykre, ani smutne, jest to po prostu wymóg sytuacji niezależnie z czego wynika. Ponieważ nawet jeśli nie wynika on z braku pokarmu, ale z wyboru kobiety powinniśmy bezwzględnie go uszanować.
Byłoby cudownie gdyby ludzkie traktowanie i otwarte podejście do tematu karmienia piersią, nienacechowane przymusem oraz uprzedmiotowieniem, pojawiły się również na porodówkach.  Niestety od tego dzielą nas jeszcze lata świetlne, więc może, na razie, kochane kobitki, nie dokładajmy sobie wzajemnie do pieca, szanujmy swoje wybory (niezależnie od tego z czego wynikają) i pomagajmy sobie bez wbijania szpil, obwiniania czy innych chamskich i bezmyślnych zagrywek, ponieważ nigdy nie wiemy co kieruje drugą stroną, ani co ta sobie myśli/czuje. 

Udostępnij ten post

19 komentarzy :

  1. Dla mnie ten temat jest osobiście dość bolesny, bo nie dałam rady dwa razy.
    Victoria była leniwa i w ogóle nie chciała ciągnąć, Julia była głodomorem a mi jak się nawał nie robił tak nie robił, więc najpierw mieszałam, potem mi się już najzwyczajniej w świecie nie chciało. Pierwszą porażkę przeżyłam okropnie, drugą olałam kompletnie.
    Mam dwie zdrowie dziewczyny. Victoria poza jedną chorobą w wieku czterech lat nigdy nie chorowała, nie potrzebowała antybiotyków. Z obiema mam bardzo silną więź, więc w sumie chyba im się krzywda nie zadziała. Chyba jednak bardziej na tym niekarmieniu moja psychika ucierpiała. Nigdy nie powiem oczywiście, że mm jest lepsze od kp, ale nigdy nie będę wprowadzać żadnej kobiety w poczucie winy, tylko dlatego, że nie karmiła naturalnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najważniejsze że finalnie wszystko jest ok. Ja właśnie patrząc na dzieciaki wychowane na mm i na kp nie widzę, żadnej różnicy, za to matki karmiące mm tak jak pisałam bardzo często mają z tego powodu wyrzuty sumienia przez komentarze otoczenia nalegającego na kp niezależnie od tego czy masz pokarm czy nie co jest po prostu czymś niedorzecznym. Jasne że pokarm naturalny ma same zalety, ale nie dajmy się zwariować:)

      Usuń
  2. Matka jest zawsze winna. Jakbyś karmiła piersią byłyby kolki to wkoło byś słyszała, że pewnie coś zjadłaś...

    OdpowiedzUsuń
  3. Obojętnie jakie karmienie się wybierze zawsze znajdą się tacy, którzy matkę skrytykują.
    Straszne jest to, że nie mamy prawa wyboru jak chcemy karmić WŁASNE dziecko. Ze wszystkich stron dociera presja na kp. Większość matek podejmując decyzję w pierwszej kolejności kieruje się dobrem dziecka i dobrze gdyby zostało to zauważone.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się:)
      Poza akceptacją wyborów innych ludzi problem jest w tym, że tak jak piszesz nie zawsze ma się ten wybór, a jak się go ma to jest on tylko pozorny, właśnie ze względu na ową presję.

      Usuń
  4. dla mnie to wszystko sprowadza się do przymusu bycia matką idealną. Musisz być idealna i karmić, i nie podnosić głosu, i być tylko kreatywna, i tylko fajna. Myślę sobie, że powinniśmy szanować siebie na wzajem, siebie akceptować, swoje wybory. Każde dziecko jest inne, każde mamuśka jest inna i każdy ma swój styl, swoje przekonania i swoją filozofię. Tylko tyle i aż tyle. Wystarczy zaakceptować, że jesteśmy różni. Wystarczy siebie szanować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to to! Dokładnie o to mi chodzi, o tę akceptację której tak bardzo brakuje na co dzień. Kiedy się akceptuje wybory innych ludzi życie staje się łatwiejsze.

      Usuń
  5. Kurczę, może ja czytam nie to co trzeba ale gdzie nie zajrzę w tematy karmienia to słyszę same straszne historie, jakie to bolesne, trudne, ile powikłań etc. Nie czytałam jeszcze nic pozytywnego o karmieniu piersią a że jestem w ciazy to te wszystkie opowiesci sprawiają, że juz sie nastawiam na koszmary: problemy w ostatnim trym, porodu a potem karmienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Generalnie chyba niestety częściej się mówi o tym co nie wychodzi, o komplikacjach, problemach itd. Myślę, że nie warto się nastawiać na jeden konkretny sposób karmienia bo nigdy do końca nie wiesz czy będziesz miała pokarm, jak dziecko będzie się po nim czuło, jak ty się będziesz czuła itd. Warto natomiast maksymalnie zasięgnąć języka, poprosić o radę normalną położną laktacyjną a nie żandarma i spróbować. A nuż się uda i będzie spoko i będziesz mogła napisać pod tym postem, że jest super:) A jak się nie uda - nie ważne z jakiego powodu - nie rób sobie wyrzutów. Zadowolona mama to zadowolone dziecko:)

      Usuń
  6. Ja miałam to szczęście w pechu, że moje mleko szkodziło dzieciom, męczyłam się raz 3 miesiące pod okiem pielęgniarek terorystek laktacyjnych, ale gdy moja teoria się potwierdziła zatykałam buzię ludziom mówiąc, że moje mleko jest szkodliwe i dzieci na nim by umarły...i tyle w temacie ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie to jest najgorsze że te pielęgniarki o mentalności terrorystek w ogóle nie przyjmują do wiadomości że mogą nie mieć racji...

      Usuń
  7. Niestety, życie świeżo upieczonej matki jest bardziej skomplikowane, niż innym może się to wydawać. Szkoda, że kobiety, które już kiedyś rodziły i przechodziły to samo nie rozumieją, a tylko dolewają oliwy do ognia. O tych bez doświadczenia i bez dzieci się nie wypowiadam, bo tacy ludzie, którzy nigdy nie byli w takiej sytuacji już w ogóle ze swoimi komentarzami są nie na miejscu...

    OdpowiedzUsuń
  8. No to długi temat jest... Mi nie przyszło do głowy będąc w ciąży, że karmienie piersią może być takie trudne. Na początku ból brodawek i opuchniętych piersi, modlitwa, aby dziecko wytrzymało bez jedzenia choć 2 godz. i oczywiście ciągły płacz i notoryczne nienajadanie się. U mnie jeszcze po tygodniu od wyjścia ze szpitala biegunka i sikanie d*pą. Skończyło się na dokarmianiu. Po dwóch miesiącach Mała stwierdziła, że ma gdzieś moje piersi i woli butelkę, w efekcie odciągam się do dziś i założyłam, że wytrzymam do pół roku, mam nadzieję, że niedługo odetchnę i nie będę już niewolnicą laktatora. To już niedługo, bo Mała ma już 5 miesięcy :) pozdrawiam i nie oceniam, a jeśli już to pozytywnie. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Najważniejsze jest to, że to całe psioczenie na mleko modyfikowane jest idiotyczne. Nie wiem jak to było wcześniej, ale przecież teraz mleko modyfikowane to jest naprawdę dobry zamiennik i nie krzywdzi jakoś specjalnie dziecka... Wiele dzieci teraz tak jest karmione i wszystko jest ok... Ja w pierwszej ciąży miałam problem bo mimo że mam naprawdę spore piersi a siara leciała mi od 5 miesiąca ciąży to nie mogłam karmić - mała nie chciała w ogóle złapać piersi, gdy już łapała nie chciała ssać. Do tego okropne nawały. Na szczęście w szpitalu opiekę miałam idealną - wiele razy próbowały mi pomagać, ale wiedząc że nic to nie daje udostępniały mleko modyfikowane. Bez zbędnego gadania.

    OdpowiedzUsuń
  10. Hmm... To wszystko smutna prawda. Ja mam to szczęście a właściwie mój syn, ze nigdy nie spróbował mm choć w szpitalu był terror abym mu podała bo: nie przybierał przez dwie doby. A ze jestem uparciuch to niestety laktator w łapę i cała noc przed łóżkiem oto i mleko zaczęło sie łac i syn sie najdl i panie terrorystki były ze mnie dumne, ze przeciwstawil sie lekarzowi , ktory gowno wiedział o kp:) i dziś po 6 msc jestem mega sCEsliwa, ze nie parze butelek w nocy a było blisko prEz pana doktora:) i z całym przekonaniem życzę każdej kobiecie aby nastawila swoją głowę na kp a nie piersi bo to tam zaczyna sie laktacja jeśli oczywiście chce tego:) jeśli nie to nie bo szczęście matki jest najważniejsze gdyż przechodzi na dziecko:) tyle. Pa

    OdpowiedzUsuń
  11. Dziękuję Ci, że poruszyłaś ten temat sama chciałam to wiele razy zrobić przy różnych okazjach, ale że mam od porodu mega depresję to mi się nie chciało. Jednym z jej powodów jest własne karmienie piersią a w zasadzie nie karmienie, bo był to dla mnie temat nie do przejścia.terror w szpitalu (przeryczany cały tydz.kiedy tam byliśmy, komentarze pielęgniarek -"o mam pani baby bluesa"i zero reakcji na to, nie przyszło mi do głowy że powinnam zażądać psychologa bo ponoć był w szpitalu, ale nikt go nie widział) potem horror w domu, a teraz po 5 latach od porodu nadal wyrzuty sumienia i absolutna niechęć w temacie drugiego dziecka. uff trochę mi lepiej że jest nas więcej bo wokół mnie same idealne matki boskie i ja ta zła co jej się nie chciało, nie przyłożyła się a teraz się dziwi że dzieciak choruje.ech idę do kolejnego psychologa.

    pozdrawiam Cię Kinga
    Ania Lewkowicz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakbym czytala o sobie. Mi nie udalo sie karmic piersia bo moze za bardzo mi na tym zalezalo. Bylam w glebokiej depresji przez pol roku. To dla mnie najwieksza zyciowa porazka.Tak mnie dobila ze nie chce juz drugiego dziecka bo nie chce tego przechodzic. Pozdrawiam

      Usuń
  12. Zdrowych i Wesołych Świąt Kochana :) :*

    OdpowiedzUsuń

Pani Fanaberia - blog parentingowy z przymrużeniem oka © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka