Ciężko jest

Wiedziałam, że macierzyństwo to ciężka sprawa.
Wiedziałam, że serwowana w mediach papka to... no właśnie papka, mająca niewiele wspólnego z rzeczywistością.
Wiedziałam, że dosyć łatwo popadam w depresję, nie znoszę poczucia bezsilności i wszystkiego co z nim związane.

A jednak rzeczywistość momentami mnie przerasta, zwłaszcza po tygodniowym pobycie w szpitalu dziecięcym na oddziale patologii noworodków i niemowlaków. W skrócie:
W czwartek wieczorem, dwa tygodnie temu, wylądowaliśmy na SOR z wymiotującą Zo. Seria badań, diagnoza: refluks plus niedokrwistość. Po dwóch dniach nas wypisali. Po kolejnych dwóch dniach, jednej wizycie u lekarza w przychodni i jednej wizycie lekarza nocnej i świątecznej opieki lekarskiej w naszych skromnych progach, wróciliśmy na SOR ze skierowaniem od tegoż z Zosią gorączkującą, a wcześniej drącą się przy każdej próbie odłożenia do łóżka. Dwie doby potrzebne były na diagnozę: wirus rota. Kolejne 3 dni leżenia, nawadniania, bez większego dramatu, ale jednak w szpitalu.
W międzyczasie jeśli chodzi o mnie powoli acz systematycznie sypałam się: jedna noc przespana na podłodze, jedna na fotelu biurowym, kilka nocy z pobudką co 2h, Zosia co i raz ulewająca, brak czasu na jedzenie i picie, a na koniec mój własny osobisty wirus rota. W końcu wypis do domu. Po tygodniu na oddziale i dwóch dniach z własną grypą żołądkową ledwo trzymałam się na nogach i po padnięciu w piątek wieczorem ocknęłam się w sobotę rano. Święta rozpieprzone, zero przygotowań, zero zakupów, zero. Nic. Null. Dobrze, że chłopa mam kochanego i kumatego. Po naszym powrocie pomógł mi dojść fizycznie do siebie biorąc na siebie wszystkie obowiązki domowe i w miarę możliwości Zosię. Wspierał i wspiera mnie cały czas chociaż czasami bredzę jak potłuczona, na tyle, że mi samej ze sobą czasem ciężko:P

Dodatkowo, po tygodniu pobytu w szpitalu Zosia zmieniła nieco swój temperament, a raczej nie chodzi o zmianę temperamentu tylko o zwyczajne dorastanie. Ileż można być fasolką, która siedzi cicho w łóżeczku i większość dnia przesypia? Zwłaszcza, że oficjalnie od 04.04 miała być już z nami?
Patrząc na to z perspektywy kilku tygodni pierwszy miesiąc traktuję jako miesiąc „0”, w którym Zo zbierała siły. W końcu należało jej się jeszcze 6 tygodni w brzuchu.
Po zebraniu sił stała się dzieckiem dość absorbującym. Na pewno towarzyskim – kiedy jesteśmy u rodziny, albo goście są u nas uwielbia siedzieć z nami w salonie. Nie ważne, że śpi w swoim nosidełku albo tuląc się do mnie na rękach, nie ważne że jest głośno, ważne, że jest tam gdzie wszyscy, przynajmniej tak to wygląda. Oczywiście po porze usypiania i kolacji Zosia wędruje do łóżeczka mimo marudzenia i jest to jedyna pora (wieczór/noc) kiedy łóżeczko jest miejscem akceptowalnym. W ciągu dnia Zosia nie lubi leżeć w tymże, zwłaszcza kiedy ja jestem na nogach. Zamiast tego może być bujak w salonie, najlepiej kiedy są to moje ręce. I spoko, kiedy nie mam nic do roboty to why not.

Powoli udaje mi się zorganizować na nowo z uwzględnieniem mojego aktywnego, momentami marudnego i nieznoszącego bycia bez mamy dziecka, ale bywa ciężko. Bo jak to burdello w kuchni? Jak to ja mam się do kogoś dostosować po 30 latach bycia samej sobie sterem i okrętem?
Stąd ta depresja czająca się za rogiem  z którą rozważam udanie się do specjalisty albo chociaż do internisty.
Na razie walczę z nią „domowymi sposobami” – spacery, drzemki i dużo przytulania. Próbuję wrzucić na luz, zaakceptować fakt, że nie muszę mieć nieskazitelnego porządku w domu, że w wolnej chwili zamiast lecieć sprzątać mogę (i powinnam) się położyć i odpocząć. Katalizatorami dla mojej "walki" są niewątpliwie M. i Zo. M. który nie krzyczy, stara się mnie zrozumieć i pomóc, ba sam każe mi robić to co opisałam powyżej. Zosia, po której widzę, że uspokaja się kiedy jest blisko mnie cóż że kosztem niepozmywanych naczyń, w końcu one nie krzyczą i nie uciekną:)
Po pierwszych dwóch dniach domowej terapii stwierdzam, że jest lepiej. Mam nadzieję, że tendencja się utrzyma, a już w ogóle najbardziej mam nadzieję, że Zosia będzie zdrowa dłużej niż ostatnio, bo nic nie jest tak ważne jak zdrowie. Jak jest zdrowie można iść do przodu bez mrugnięcia okiem z uśmiechem na twarzy:)

PS Wybaczcie brak składu w poście – wynika on z nawału myśli, spostrzeżeń i wszystkich innych cudactw którymi chciałabym się z Wami podzielić;)
Droga przed nami kręta, ale mam nadzieję, że niezbyt wyboista.

Udostępnij ten post

12 komentarzy :

  1. Dużo sił Ci życzę Kochana i cierpliwości :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Z czasem będzie lepiej! Na pewno! Może pomyśl nad chustowaniem- zawsze masz wtedy wolne ręce, a dzidźka czuje bliskość. Sama borykałam się z depresją i wiem, że to ciężkie dlatego życzę Ci dużo siły i spokoju ducha! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki:)
      Chusta przyszła w ten weekend także mam nadzieję, że niedługo opanuję sztukę wiązania węzłów i będę mogła mieć wolne ręce jednocześnie mając Zosię przy sercu:)

      Usuń
  3. Przykro mi, że takie macie ciężkie początki, ale będzie lepiej, będzie lżej. Zobaczysz! Rota u Dusi wspominam jako najgorszą chorobę ever! Ospa to był pikuś. Więc wytrzymaj jeszcze ciut. Bo BĘDZIE LEPIEJ! I fuck the mess :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, babo, jak ja cię rozumiem... Nie życzę ci Ciotki Depreszki, bo to czasem może spowodować lawinę problemów... Ale wiedz, że nie jesteś odosobnionym przypadkiem, choć "porządne" kobiety nie powinny mieć takich rzeczy... Też przez 30 lat byłam wolna i miałam w dodatku manię czystości... Szczoteczką fugi napieprzałam... he, he.... Jak teraz to wspominam to aż mi przykro,że byłam tak zepsuta... :-) Ale że chyba mi się nudziło w życiu, to dostałam od niego nauczkę: Zaraz po pierwszym synu, dostałam prezent drugi (A niech was, plastry, piorun trześnie!!! ) i na dodatek mój mąż oświadczył, że kocha jeździć tirem (wcześniej był mechanikiem) i zrobił mi wypad z domu ... Powracał tylko na dwa dni w miesiącu, więc wszystko musiało siłą rzeczy byc na mojej głowie. W dodatku mu odwaliło, zrobił się zazdrosny przez parkingowe opowieści i jak wracał robił sceny i szukał sprawców domniemanego seksu pozamałżeńskiego.... Jakby mi się conajmniej chciało nogę jeszcze podnieść w tym celu.... Mało tego! Czułam się w mieście źle, ciasno, brak przestrzeni (mieliśmy swoje 35 m ! łał! ) i postanowiłąm kupoic na odległej wsi starą ruderę do remontu... Rzuciłam wszystko i wzięłąm kredyt na 35 lat.... Wiesz, patrząc na twój dom i warunki, to ty masz luksusy babeczko... Ja przez dzieci straciłam robotę, mąż się wtedy czepiał, dzieci ryczały , kasy nie stykało i ... deprecha musiała się pojawić... Tyle, że człowiek nawet o tym, nie wie , kiedy jest ta granica lekkiej , a kiedy zaczyna spadać się w dół... Owszem , poszłam do specjalistów, bo miałam w sobie takie pokłady wybuchającej agresji na przemian z płaczem, że po prostu się przeraziłam. Ale przez to teściowa uznała mnie za wroga nr 1 , bo takich rzeczy się nie robi. Ale tam ogarneło mnie jeszcze gorsze przerażenie, bo oni chyba byli gorzej sfiksowani ode mnie! Od razu mi się lepiej zrobiło, że są gorsi wariaci i dało mi to siły, żeby o swoje zawalczyć. Starego naprostowałam krótko, dzieciom przestałam dawać wszystko co chciały, teściową olałam i życie stało się bardziej znośne. Tak że walcz, kobieto, bo masz wsparcie i niepozmywane gary mogą czasem się wydawać problemem nie do obejścia, ale dasz radę wydobyć z siebie kawałek swej bardziej bałaganiarskiej natury... I od razu bedzie ci lżej... No i zawsze się możesz do nas wygadać... Trzym się, fanaberyczna matko Polko...

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj, nie macie łatwo. Ale jesteś silną kobietą i na pewno dasz radę :) Trzymam kciuki!

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie jest łatwo. Powodzenia, trzymam kciuki. Dasz radę ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozważenie wizyty u internisty albo u położnej, wcale nie jest głupim pomysłem.
    Jeśli czujesz, że coś Cię przerasta, to dobrze byłoby z kimś o tym pogadać. Czasem samo wygadanie/wypłakanie się jest wystarczającym lekarstwem w walce z napierającą depresją.
    Pamiętaj, jesteś tylko człowiekiem, masz prawo do gorszych chwil.
    Trzymam kciuki za wygraną walkę z napierającą depresję. A gdybyś potrzebowała pogadać, to wieczorami jestem na facebooku, możesz mnie tam znaleźć :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Trzymaj się Mocno i pamiętaj o codziennej godzienie TYLKO DLA SIEBIE.... pozdrawiam Ania Wiślana Dąbrówka ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Zdrówka dla małej i wytrwałości dla was :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Kciuki trzymam Fanaberio, by deprecha poszła precz. Może w końcu po swojemu odreagowujesz te ostatnie stresy, których Wam nie oszczędzono. Będzie dobrze.Musi być. A jak nie to korzystaj z wiedzy fachowej. Po to są!

    OdpowiedzUsuń

Pani Fanaberia - blog parentingowy z przymrużeniem oka © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka