Wczoraj rano robiąc codzienną prasówkę natknęłam się na wywiad ze stylistką dot. stylu kobiet ciężarnych w Polsce.
Jako osoba totalnie zielona w tematyce odzieży ciążowej oraz trochę mniej zielona w tematyce mody jako takiej z ciekawością przeczytałam cały wywiad odkrywając chociażby takie pojęcia jak pas ciążowy.
Jednakże pomijając poznanie kilku nowych terminów, artykuł ten natchnął mnie do napisania tekstu o tym, że chcieć to móc. Pani Jurczyk ma sporo racji, a z twierdzeniem, że okres ciąży nie musi oznaczać rozmemłania i chodzenia w wyciągniętym szlafroku zgadzam się całkowicie. Powiem więcej, jeśli czujemy się dobrze, to nie powinien tego właśnie oznaczać.Nie upieram się przy tym, żeby 24/7 chodzić w szpilkach, ale jak ktoś ma chęć to czemu nie:)
Moim zdaniem chodzi o to, żeby po prostu wyglądać schludnie i dbać o siebie, żeby było nam wygodnie, ale przy tym żebyśmy nie zapominały o tym że jesteśmy kobietami…. Niby proste. A czasami wydaje się bardzo to trudne, wręcz nieosiągalne. Zwłaszcza kiedy ma się za sobą nieprzespaną albo przerywaną noc, poranne mdłości albo inne ciążowe rewelacje takie jak np. problemy z cerą (które ostatnio dopadły moją skromną osobę).
Jak już wspominałam we wcześniejszych postach osobiście doświadczam chronicznego niewyspania i zmęczenia, co bardzo często przekłada się na to, że po prostu mi się nie chce. I nie chodzi o to, że nie chce mi się ładnie ubierać, mi się NIC nie chce. Totalnie i absolutnie nic. Jak mi się coś chce to spać. Postanowiłam z tym walczyć i zaobserwowałam co następuje:
1. Motywacja jest zdecydowanie większa kiedy chodzę do pracy. W biurze nie wypada wyglądać źle, można gorzej, można wyglądać na zmęczoną, bo czasami nie da się tego ukryć, ale w ogólnym rozrachunku wygląda się dobrze. Nie wyobrażam sobie przyjścia do pracy bez makijażu (zwłaszcza teraz kiedy mam cerę jak nastolatka :P).
Jako osoba totalnie zielona w tematyce odzieży ciążowej oraz trochę mniej zielona w tematyce mody jako takiej z ciekawością przeczytałam cały wywiad odkrywając chociażby takie pojęcia jak pas ciążowy.
Jednakże pomijając poznanie kilku nowych terminów, artykuł ten natchnął mnie do napisania tekstu o tym, że chcieć to móc. Pani Jurczyk ma sporo racji, a z twierdzeniem, że okres ciąży nie musi oznaczać rozmemłania i chodzenia w wyciągniętym szlafroku zgadzam się całkowicie. Powiem więcej, jeśli czujemy się dobrze, to nie powinien tego właśnie oznaczać.Nie upieram się przy tym, żeby 24/7 chodzić w szpilkach, ale jak ktoś ma chęć to czemu nie:)
Moim zdaniem chodzi o to, żeby po prostu wyglądać schludnie i dbać o siebie, żeby było nam wygodnie, ale przy tym żebyśmy nie zapominały o tym że jesteśmy kobietami…. Niby proste. A czasami wydaje się bardzo to trudne, wręcz nieosiągalne. Zwłaszcza kiedy ma się za sobą nieprzespaną albo przerywaną noc, poranne mdłości albo inne ciążowe rewelacje takie jak np. problemy z cerą (które ostatnio dopadły moją skromną osobę).
Jak już wspominałam we wcześniejszych postach osobiście doświadczam chronicznego niewyspania i zmęczenia, co bardzo często przekłada się na to, że po prostu mi się nie chce. I nie chodzi o to, że nie chce mi się ładnie ubierać, mi się NIC nie chce. Totalnie i absolutnie nic. Jak mi się coś chce to spać. Postanowiłam z tym walczyć i zaobserwowałam co następuje:
1. Motywacja jest zdecydowanie większa kiedy chodzę do pracy. W biurze nie wypada wyglądać źle, można gorzej, można wyglądać na zmęczoną, bo czasami nie da się tego ukryć, ale w ogólnym rozrachunku wygląda się dobrze. Nie wyobrażam sobie przyjścia do pracy bez makijażu (zwłaszcza teraz kiedy mam cerę jak nastolatka :P).
2. Motywacja pracowa trzyma mnie do momentu przekroczenia progu domu. Wtedy mam
chęć przebrać się w osławione dresiwo i zalec na kanapie. Ostatnio walczę z tym
w następujący sposób – zamiast siadać na kanapie, włączam ukochaną muzykę i
zaczynam coś robić – może to być ogarnianie mieszkania, czytanie książki, wzięcie
kąpieli z balsamowaniem i pediciurem, robienie sałatki, składanie ubrań,
cokolwiek. Chodzi o to, że wpadam w rytm. I jest mi w nim dobrze, a kiedy jest mi dobrze to nawet
czynności domowe, normalnie okropnie nudne i bezsensowne, stają się znośne i
nie nawarstwiają się na weekend. Finalnie na koniec takiego dnia oczywiście padam na
kanapę albo wprost do łóżka, ale to już podciągam pod normalną kolej rzeczyJ
3. Największy problem z chęciami (jakimikolwiek) mam kiedy jestem zmuszona siedzieć w domu. Pisałam o tym tutaj. Po dwóch dniach rozmemłania i pokładania się tu i ówdzie powiedziałam basta. Zrobiłam delikatny makijaż, zabalsamowałam się od stóp do głów, założyłam normalne ciuchy i wiecie co? Od razu poczułam przypływ energii.
4. Czasem kiedy nic mi się nie chce, włącznie z wyjściem do ludzi, mobilizuję się i wychodzę mimo wszystko. Czy to po pracy, czy kiedy akurat mam wolne. Czasami jest to trudne ponieważ mój Niechciej bywa naprawdę przekonujący, ale staram się. I jak już wyjdę to nie żałuję, bo jest to dla mnie dodatkowa aktywność, dodatkowy spacer na świeżym powietrzu, spotkanie z ludźmi których lubię itd.
3. Największy problem z chęciami (jakimikolwiek) mam kiedy jestem zmuszona siedzieć w domu. Pisałam o tym tutaj. Po dwóch dniach rozmemłania i pokładania się tu i ówdzie powiedziałam basta. Zrobiłam delikatny makijaż, zabalsamowałam się od stóp do głów, założyłam normalne ciuchy i wiecie co? Od razu poczułam przypływ energii.
4. Czasem kiedy nic mi się nie chce, włącznie z wyjściem do ludzi, mobilizuję się i wychodzę mimo wszystko. Czy to po pracy, czy kiedy akurat mam wolne. Czasami jest to trudne ponieważ mój Niechciej bywa naprawdę przekonujący, ale staram się. I jak już wyjdę to nie żałuję, bo jest to dla mnie dodatkowa aktywność, dodatkowy spacer na świeżym powietrzu, spotkanie z ludźmi których lubię itd.
I tak oto od ciuchów przeszłam do walczenia z Niechciejem, ale oba te tematy są ze sobą powiązane. Łatwiej walczyć z Niechciejem kiedy jest się zadbanym, kiedy dobrze się wygląda. Wybijamy wtedy, temu dupkowi, Niechciejowi, z lepkich łap argument z serii „Jak Ty wyglądasz? Tak chcesz iść gdziekolwiek? Zapuściłaś się, zostań w domu, nie strasz ludzi na ulicy”.
Nie twierdzę, że na poród kupię sobie nową kieckę i będę rodzić w szpilkach, ale jeśli mogę do tego czasu zadbać o siebie i wyglądać po prostu fajnie, to czemu nie?
Mogłabym oczywiście stwierdzić „bywa” i dogorywać gdzieś pod płotem, bo przecież to taki okres, że mogę leżeć rozmemłana, z tłustym włosem i w dresiwie. Oczywiście daję sobie też prawo do gorszych dni, bo i te się zdarzają, ale chcę aby były one wyjątkami.
Poza tymi wyjątkami wybrałam dla siebie inną drogę - walczę. Dopóki czuję się dobrze walczę z niechciejem na wszystkie możliwe sposoby. Przyznaję, że nie zawsze wygrywam. Ale się staram, a to już całkiem sporo i zachęcam Was do spróbowania, a nuż uda się go pokonać na dobre?:)
W ramach przeczesywania Internetu w poszukiwaniu grafiki pod ten tekst natknęłam się na całkiem fajnego posta ciążowego na pewnym blogu o modzie:
Może kogoś do czegoś zainspiruje:)
![]() |
Zdjęcia z http://www.passion4fashion.com.pl/2012/06/ciaza.html |
O! No i to samo podejście i ja miałam. Tzn... po 3 miesiącach zdychania nad muszlą, kiedy mi się polepszyło :P
OdpowiedzUsuńBo kiedy było jako-tako, to nie wyobrażałam sobie tak totalnie się zapuścić, jako kobieta chciałam wyglądać ładnie, a już szczególnie w ciąży, bo to też taki "ładny" stan. Mam znajomą, która w ciąży wyglądała okropnie, nie ważne, który to był miesiąc i szczerze mnie to przerażało. Przecież ciąża to nie choroba, by przestać starać się o siebie i dla siebie.
pozdrawiam!!
Ja też stwierdziłam, że ciąża nie jest powodem zapuszczania się także jeśli chodzi o nadmierne jedzenie. Mimo, że słyszałam: "jedz ile wlezie o wygląd narazie to dbać nie musisz" to ja i tak staram się zachowywać umiar jako taki ;) Też zawsze rano robię makijaż, że jak mi wypadnie nagle wyjść z domu to żeby nie było przypału :) Z ciuchami mam problem i fryzurą, bo często mi się nie chce czesać ładnie i robię po prostu kucyka, ale bez makijażu nie wylaze :) pozdrawiam i życzę siły w dbaniu o siebie :)
OdpowiedzUsuńBardzo trafny post :)
OdpowiedzUsuńW pierwszej ciąży mój niechciej był zdecydowanie intensywniejszy :) Zwłaszcza już pod koniec, na l4 faktycznie prowadziłam kanapowy styl życia w dresiwie. Oczywiście, były dni, że szło się do ludzi i wyglądało przyzwoicie :)
Natomiast teraz, przy Zosi z domu trzeba wyjść dzień w dzień i jakoś przy tym wyglądać. Makijażu nie stosuję na co dzień, choć też wcześniej byłam z tych, co sobie wyjścia bez makeupu z domu nie wyobrażają :) Generalnie cerę mam niezłą, do niedawna opaloną, więc na razie sobie tą czynność odpuszczam - poza wyjściami typu knajpka, w goście, goście do nas oczywiście. Jeśli zaś o ubiór chodzi - latem duuużo łatwiej ładnie się ubrać niż w zimie. Nosiłam zwiewne albo dopasowane kiecki i było super - chwalono mnie za styl. Teraz legginsy i tunika, albo jeansy ciążowe, bluzka i sweterek - szału nie ma, choć źle nie jest... No i zwyczajnie kasy szkoda na modne cuda, zwłaszcza ze termin niedługo...
Za to fryzura zawsze u mnie perfect - mam na tym punkcie hopla. Odtwarzam ją co rano po prysznicu (który bez wyjątków jest pierwszą rzeczą po obudzeniu, pomijając wyjęcie Zosi z łóżeczka i zrobienie jej mleczka ;) ). Samo to, że jestem od rana czysta, zabalsamowana i dobrze uczesana sprawia, że mam dobre samopoczucie na cały dzień ;)
W ciąży starałam się wyglądać jak człowiek, do momentu kiedy miałam ponad metr w obwodzie i zajmowałam 1,5 siedzenia w autobusie... Pod koniec już zdarzało mi się łazić w jednym i tym samym przez kilka dni.
OdpowiedzUsuńW pracy też niekoniecznie udawało mi się wyglądać jak ludź. Nie miałam siły, pierwsze miesiące ciązy były dla mnie czasem wiecznej śpiączki! Potrafiłam zasnąć nawet na biurku w robocie! :D
Ale, ale włosy miałam cały czas piękne! Nie musiałam nic z nimi robić, a wyglądały idealnie! Puszyste, błyszczące, nabrały objętości. Urok szału hormonalnego :D