Zdania nie zmieniłam, jednakże jako dorosła kobieta, która przerabia z własnymi rodzicielami przejścia z kategorii hardcorowych pozwalam sobie na apel. Oto on:
!KOCHANI RODZICE NIE ANGAŻUJCIE SWOICH DZIECI W SWOJE MAŁŻEŃSKIE PROBLEMY!
Tyczy się to zarówno dzieci małych jak i tych dorosłych. Żadne, podkreślam, ŻADNE, dziecko nie powinno doświadczać bycia rozjemcą czy powiernikiem jednej czy obu stron sporu. Zwłaszcza jeśli przez pierdyliard lat było utrzymywane w ułudzie, że może nie jest idealnie ale dajecie radę. Cóż, jeśli nie dajecie to jest to WASZ problem i dziecko, zwłaszcza to młodsze nie powinno być w to zaangażowane. Powinniście zrobić WSZYSTKO aby ewentualne perturbacje przejść bez zmuszania potomka do wyboru strony.
Możecie się kłócić, możecie się rozwodzić, ale podstawową rzeczą jest szacunek do siebie i zachowanie godności. Tak godności, bo można mieć różne problemy - związkowe, finansowe itp, ale należy zachować w reakcji na nie umiar. Chociażby pozorny. Drugą, równie ważną kwestią, jest to, aby nie uzależniać swojego dobrego samopoczucia od tego co robi, bądź czego nie robi Wasze dziecko, zwłaszcza to dorosłe odpowiedzialne samo za siebie, a nie za Was, również dorosłych myślących samodzielnie jednostek.
Z punktu widzenia dorosłego dziecka mogę powiedzieć, że nie ważne ile ma się lat, jak bardzo jest się świadomym i empatycznym człowiekiem w pewnym momencie czara goryczy się przelewa. Niezależnie od wieku uczestnictwo w sporach rodziców pozostawia tylko uczucie bezsilności, zrytą psychikę, a czasem porządnego wkurwa, który niestety wypiera współczucie. Żadne dziecko, ani 5-cio letnie ani to po 30-tce nie jest na to gotowe i nie powinno tego doświadczać. Potomek w wersji dorosłej może doradzić, pomagać ogarniać kwestie formalne. Może pocieszyć mówiąc, że będzie dobrze i tyle.
Wybieranie strony, wysłuchiwanie irracjonalnych wywodów, po których oczekuje się przytaknięcia ze strony dziecięcia znacznie wychodzi poza zakres jego możliwości. Tzn. możliwości to ono może ma, ale próby wejścia w to bagno kończą się tym, że miota się jak ryba bez wody i finalnie również jest skazany na terapię. O ile ja, dorosła kobieta, mogę iść na terapię bez większego problemu, o tyle nie wyobrażam sobie tego co przechodzi w analogicznej sytuacji np. 8-latek. Jest mi źle po 30-tce, 8-latkowi współczuję szczerze, bo ja mam doświadczenie, męża i własne dziecko. Kilku(nasto)-latek zostaje z problemem sam jak palec. Dlatego drodzy rodzice, jeśli chcecie się wygadać, wylać brudy, zatrudnijcie psychoterapeutę, poszukajcie terapii małżeńskiej, ale na wszystko co dobre, nie wrabiajcie dziecka w bycie Waszym psychoanalitykiem...
Jeśli chcecie aby Wasze dziecko zachowało zdrowie psychiczne, resztkę szacunku i empatii, na pewnym etapie swoich problemów nie angażujcie go w swoje spory i rozterki. Nawet dorosłe dziecko potrzebuje świadomości, że w zmieniającym się wszechświecie ma swoją oazę, ostoję miłości, zrozumienia i akceptacji w postaci rodziców, niezależnie od tego czy są oni razem, czy oddzielnie czy akurat w tym momencie się kochają czy może są na rozstaju dróg.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz