Pamiętacie jak za czasów bezdzietnych widząc scenę z wrzeszczącym dwulatkiem w akcji myśleliście sobie "ja bym nigdy..." i tu następowała tyrada na temat tego na co byście nigdy, PRZENIGDY, nie pozwolili potomstwu? Ja pamiętam doskonale.
Cóż, zawsze powtarzam, że karma to dziwka.
Do tego lubi płatać figle. Za sprawą różnych czynników, takich jak choroby, pojawienie się rodzeństwa, a czasem przez zwykłe zmęczenie to co kiedyś było dla nas - bezdzietnych pewnikiem, dla nas - dzieciatych jest już tylko mrzonką.
Oto lista moich prawd objawionych, które okazały się bublami.
Nie będę zabezpieczać mieszkania. Będę dziecku cierpliwie tłumaczyć, że wkładanie palców do kontaktu jest zabronione... Próbowałam. Niestety po kilku dniach nieustającej walki i po 26-tej histerii w ciągu jakiś 12 godzin spędzonych z niespełna roczną Zo zwątpiłam i... kupiłam zaślepki. I nakładki na narożniki oraz blokady do szuflad. Jak szaleć to szaleć. Oczywiście po ich założeniu nadal tłumaczyłam Zo dlaczego tego i tamtego tykać nie wolno, ale brak mojej zdecydowanej reakcji zdecydowanie osłabił zainteresowanie dziurami w ścianie.
Nie będę spała z dzieckiem – w końcu łóżko rodziców to łóżko rodziców. Wszystko się zgadza. Do czasu. Ząbkowania/chorowania/zmiany łóżka niemowlęcego na bardziej dorosłe. Podobno jest też inaczej przy karmieniu piersią, ale tej strony nie sprawdzałam organoleptycznie, więc się nie wypowiem.
U nas zaczęło się od chorowania, w czasie którego wolałam Zosię mieć przy sobie niż co godzina wstawać do niej żeby pomóc przy ataku kaszlu. Potem okazało się, że jakimś cudem dzieć śpiąc z nami w łóżku, zamiast robić pobudkę o nieprzyzwoitej 6 rano potrafi kimać nawet do zabójczej 8. To odkrycie całkowicie zmieniło moje podejście do spania, gdyż wyspanie się to dla mnie świętość. Nieważne czy to wyspanie następuje z kotem pod pachą, mężem u boku czy z zośkową stopą na czole.
U nas zaczęło się od chorowania, w czasie którego wolałam Zosię mieć przy sobie niż co godzina wstawać do niej żeby pomóc przy ataku kaszlu. Potem okazało się, że jakimś cudem dzieć śpiąc z nami w łóżku, zamiast robić pobudkę o nieprzyzwoitej 6 rano potrafi kimać nawet do zabójczej 8. To odkrycie całkowicie zmieniło moje podejście do spania, gdyż wyspanie się to dla mnie świętość. Nieważne czy to wyspanie następuje z kotem pod pachą, mężem u boku czy z zośkową stopą na czole.
Bieganie za dzieckiem żeby zjadło drugie śniadanie – tylko desperaci tak robią. Myślałam tak przez jakiś rok. Potem Zosia dostała wirusowego zapalenia jamy ustnej. Nie chciała jeść ani pić, a ja biegałam za nią z jogurtami wszelakimi, bo tylko one były względnie akceptowalne. Do tej pory kiedy trafi nam się dzień niejadka zdarza mi się za nią biegać z łyżką. W sumie wiem, że się nie zagłodzi, ale dla świętego spokoju (mojego) wolę, żeby zjadła chociaż łyżkę obiadu.
Kolejna mrzonka jedzeniowa pt.: jadamy tylko przy stole. Logiczne? Bynajmniej nie dla zbuntowanej dwulatki, odmawiającej jedzenia w foteliku/przy stole. Mimo starań (naszych) Zo niektóre kanapki woli spożywać na kanapie, a wieczorną kaszkę np. w łóżku, w trakcie przeglądania ulicy Czereśniowej.
Bajki? Absolutnie, nigdy nie będę tego chłamu serwować swojemu dziecku. To w końcu nic innego jak pójście na łatwiznę.
Tia.... Tylko kiedy chcecie zapakować zmywarkę, zrobić (albo w moim przypadku podgrzać) obiad, albo zwyczajnie mieć te pół godziny luzu np. na ogarnięcie chałupy to własnie bajki mogą uratować Wasze zadki. Te same bajki mogą urozmaicić chorobową monotonię, w czasie której przychodzi moment odbicia się od ściany nudy i szarości (zwłaszcza zimą).
Histerie? Reagują tylko miękkie buły – ignorowanie to JEDYNY dobry sposób.
Na część histerii to faktycznie działa, ale tylko na część i to zdecydowanie mniejszą. Na większą pomaga przytulenie, czasem (jak się uda) odwrócenie uwagi albo inne cudo na które wpadam spontanicznie. Zdecydowanie najmniej pomaga krzyczenie i wściekanie się, ale dzisiaj mówimy o mrzonkach. Na szczęście(?) znałam wcześniej mój charakter i wiedziałam, że będę miała problem z zachowaniem spokoju, dlatego też nigdy nie powtarzałam sobie "ja na pewno nie będę się tak złościć" - to już by było zbyt naciągane;)
Na część histerii to faktycznie działa, ale tylko na część i to zdecydowanie mniejszą. Na większą pomaga przytulenie, czasem (jak się uda) odwrócenie uwagi albo inne cudo na które wpadam spontanicznie. Zdecydowanie najmniej pomaga krzyczenie i wściekanie się, ale dzisiaj mówimy o mrzonkach. Na szczęście(?) znałam wcześniej mój charakter i wiedziałam, że będę miała problem z zachowaniem spokoju, dlatego też nigdy nie powtarzałam sobie "ja na pewno nie będę się tak złościć" - to już by było zbyt naciągane;)