Magiczne 45 minut

Są takie poranki, kiedy wszystko idzie nie tak. Budzik nie dzwoni, kończy się papier toaletowy, dzieć wstaje za wcześnie (albo za późno), a kot puszcza pawia na środku salonu. 
Człowiek pędzi jak szalony, sam nie wie dokładnie po co i gdzie, z jęzorem przy ziemi i drącym się dzieciakiem pod pachą, bo akurat w tej konkretnej chwili dziecko nie ma najmniejszej ochoty na współpracę, a pojęcie bycia opieprzonym przez szefa nie robi na nim najmniejszego wrażenia.

Są też takie poranki jak mój dzisiaj – sympatyczny, w miarę powolny i radosny, a wszystko to w normalnym trybie chodzenia do żłobka/pracy.

Wszystko za sprawą nowej techniki, którą odkryliśmy z M. jakieś dwa tygodnie temu. Kiedy dzwoni nasz budzik zamykamy pokój Zosi żeby nie słyszała porannej krzątaniny. W ten oto sposób ja sobie dosypiam jeszcze ok pół godziny i mam czas na spokojne ogarnięcie się. 
Kiedy Zosia wstaje jestem już czysta, pachnąca i umalowana, a M. wyprawiony do pracy. Zostaje 45 minut w czasie których mogę się skupić na szykowaniu Zo do żłobka, co wcale nie jest jakimś turbo prostym zadaniem. Moja pierworodna należy bowiem do istot bardzo asertywnych i trudnych w negocjacjach. Czasem objawy jej asertywności słyszy cały pion, blok a może i osiedle, jednak najgorsze co możemy w takich sytuacjach zrobić to zmuszać ją na siłę do poddania się przewijaniu czy przebieraniu. Mając zapas czasu udaje się wszystko zrobić bez zbędnych nerwów czy histerii, ubieranie przestaje być celem, a dzieje się przy okazji, bo nikomu nigdzie się nie śpieszy, a asertywna Zo nie czuje presji ani wprost proporcjonalnie rosnącej do niej chęci buntu.
Tych 45 minut zapewnia względny spokój, a nawet czas na zabawę przy okazji, której odbywają się czynności za którymi Zo nie przepada. Oglądanie stolika z leżącej perspektywy to okazja do zmiany pieluchy, bujanie na koniku kończy się założonym bodziakiem, a przytulanie owocuje założeniem rajtop. Gdzieś pomiędzy jedną piosenką a drugą jest czas na czesanie. Mycie zębów, natomiast odciąga uwagę od zakładania spodni.
Kiedy na Zo znajdą się bodziak i spodnie to możemy odtańczyć taniec radości, gdyż teraz to już z górki, wtedy dzieć już wie, że zaraz pójdzie  do swojego kochanego żłobka i zamiast się ociągać zaczyna matkę poganiać.

Powiecie nic specjalnego, ale dla mnie poranek bez histerii i wściekania się czymś wyjątkowym. Jeśli do tego doliczymy buziaka i przytulasy od Zo, które w ogóle nie dzieją się zbyt często to znaczy, że ten system działa. Na obie strony, bo chociaż dzień był ciężki to w głębi serca czułam spokój i radość, a nie ten cholerny pęd nie wiadomo po co i gdzie:)

Życzę Wam, aby chociaż część poranków była tak udana jak mój dzisiaj:)

PS Boję się co będzie jutro.
PS2 Ciekawa jestem jak długo taki system będzie zdawał egzamin.

Udostępnij ten post

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Pani Fanaberia - blog parentingowy z przymrużeniem oka © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka