Post kryzysowy

Foto: Ania Panasz
Stało się. Podjęliście bardziej lub mniej świadomą decyzję o rozmnożeniu, przedłużeniu gatunku ludzkiego, przekazaniu materiału genetycznego itp. itd. Gratulacje, spodziewacie się potomka.
Ciąża mija błyskawicznie, w jej trakcie wyobrażacie sobie jak to będzie kiedy wrócicie z dzieckiem do domu ze szpitala, jak będziecie tulić małego, rozkosznie gaworzącego niemowlaka, czasem swoimi wyobrażeniami wybiegacie dalej do zabaw z kilku latkiem. A czy zastanawialiście się jak ten mały szkrab wpłynie na Wasze życie? Wasze jako pary?

To że niemowlaki różnią się znacznie od tego co prezentowane jest w mediach wszelakich wiedziałam i nigdy specjalnie nie wierzyłam w wizję rozkosznego, gaworzącego berbecia, bo bycie tym berbeciem to jakiś % całego niemowlęcego repertuaru. Nie specjalnie za to zastanawiałam się nad tym jak dziecię wpłynie na relacje z moim szanownym małżem, zawsze zakładałam, że skoro byliśmy zgrani i względnie zgodni przed ciążą to będziemy tacy po jej zakończeniu. Niestety rzeczywistość to założenie dosyć mocno zweryfikowała. Jak? Oto moje spostrzeżenia opierające się nie tylko na przykładzie mojego małżeństwa, ale również na tym co zaobserwowałam wśród znajomych (w internetach i poza nimi):

1. Przedciążowe zgranie na pewno sporo ułatwia, ale po pojawieniu się dziecka wszystko trzeba układać od nowa. Pojawia się nowy człowiek, a wraz z nim konieczność wejścia w nowe role (czasem zupełnie inne od tych sprzed ciąży), potrzeba wyrobienia nowych rytuałów. Czasem trzeba przemeblować nie tylko swoje mieszkanie, ale również dotychczasowy podział obowiązków i swoje przyzwyczajenia. Te ostatnie mogą być wyjątkowo trudne do zmiany…  

2. Na jakiś czas można zapomnieć o wspólnych wyjściach. Chyba, że mieszka się z rodzicami/teściami/wójkami/ciotkami. I chyba że od razu nie będziecie mieli obiekcji żeby zostawić z nimi swojego potomka. No i jeśli będziecie mieli siłę.
Wspólne wyjścia na ten czas zastąpią zmianowe wypady. Co to znaczy? Raz Ty, raz druga strona.
Razem będziecie za to chodzić na spacerki z wózkiem. Jeszcze nie doszłam do tego jak zrobić żeby były one bardziej romantyczne niż rozgotowany makaron...

3. Wspólne wieczory nawet po położeniu dziecięcia nie będą już takie same, ponieważ:
a) będziecie wykończeni, a więc na pytanie „oglądamy serial czy film?” albo prostsze „co oglądamy?” bardzo często padnie odpowiedź „wszystko jedno” albo „niiiiic”…

b) jeśli będziecie mieli siły to następnego dnia albo już tej samej nocy potomek przypomni Wam brutalnie dlaczego trzeba było iść spać, a nie siedzieć do północy na YT i słuchać rocka z lat 90.

4. Po pojawieniu się dziecka z kłótniami jest tak jak z seksem. Trzeba wybierać taki moment żeby dziecko nie widziało/nie słyszało, a więc spontaniczność na czas nieokreślony przejdzie do lamusa. W obu przypadkach.

5. A skoro o kłótniach mowa to z tytułu chronicznego zmęczenia możecie się nastawić na spory wzrost ich częstotliwości, a na pewno na zmianę tonu niektórych rozmów z normalnego na warczenie. Dlaczego? Ano dlatego, że czasem trudno nie warczeć na drugą stronę w sytuacji kiedy dziecko ma kolkę/zły humor/dzień marudy.

6. Jeśli należysz do matek lubiących swoją pracę to w pewnym momencie może dojść do tego, że czasem pozazdrościsz mężowi wyjścia do pracy. Zazdrość może pojawić się zwłaszcza w te kryzysowe poranki kiedy patrzysz na zamykające się za małżem drzwi trzymając na rękach dziecko marudzące kolejną godzinę albo dzień z rzędu.

7. Duża część tematów do rozmów zostanie zastąpiona jednym, wiadomym. Ja osobiście mam problem, kiedy małż opowiada o tym co go spotkało w pracy, a ja w odpowiedzi mogę mu streścić spacer z Zofią, albo opowiedzieć o filozofii segregowania prania...

8. W ramach bonusu niektórym chłopom i babom po pojawieniu się dziecka odbija. Ci pierwsi zaczynają się odnosić do swoich wybranek jak do obywateli II kategorii, baby zaś bardzo często odsuwają facetów od siebie i od dziecka. W skrajnych wypadkach bywa tak, że po wejściu w rolę matki/ojca pozostałe role przestają istnieć i ukochany do tej pory partner/partnerka przestają być ważni.

Jak przez to przebrnąć jeszcze nie wiem, bo na ten moment sama zmagam się z małym kryzysem małżeńskim. Zapewne jak większość problemów z początkowych miesięcy rodzicielstwa trzeba to przeczekać. Z jedną różnicą. Moim zdaniem problemów związkowych nie należy przemilczać, bo to tylko bardziej rozdziela dwoje ludzi, którzy i bez tego znaleźli się na rozstaju dróg, a przecież mają iść w tym samym kierunku, najlepiej z tą samą prędkością i nie w niezdrowej ciszy.
Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.

Udostępnij ten post

5 komentarzy :

  1. Chyba wszyscy młodzi rodzice przechodzą kryzysy. U nas byłyze trzy, ale je pokonaliśmy i teraz jest lepiej niż kiedykolwiek. Takie sytuacje czasem umacniają ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytasz mi w myślach... Miałam pisać podobny post. U mnie też był lekki kryzys, ale chyba udało się go zażegnać. Powiem banał, ale prawdziwy: najważniejsza jest rozmowa. Ja nie wiedziałam, o co jemu chodzi, on nie wiedział, o co mi chodzi, dopóki nie usiedliśmy do szczerej rozmowy. Podejrzewam, że taki mniejszy lub większy kryzys pojawia się w KAŻDYM związku, tylko mało kto się do tego przyznaje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mi się tak wydaje. Generalnie po urodzeniu dziecka trzeba się dotrzeć od nowa, a bez rozmowy ani rusz. Z resztą docierać się trzeba chyba co jakiś czas w ogóle, w końcu ludzie przez lata się zmieniają i czasem trzeba zrobić mały update;)

      Usuń
  3. Rozumiem absolutnie. Co kilka tygodni przechodzę przez to samo. Raczej ja bo nerwus i choleryk jestem, niż mąż. Dla mnie dobrym sposobem jest powiedzenie wszystkiego co boli, przeszkadza, chce się zmienić. Mówiąc wprost - muszę czasem zrobić awanturę, by nie kitłasiło się w środku. Dodatkowym punktem zapalnym są jeszcze punkty widzenia na wychowanie/postępowanie wobec dziecka (starszego niż Twoja Zofilinda piękna), bo czasami ciężko o wspólny front.
    Trzymam kciuki i nie pocieszę, że potem będzie łatwiej. Ale widzę, że masz do tego zdrowy stosunek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nerwus i choleryk - skąd ja to znam, jakbym czytała o sobie;)
      Zgadzam się z Tobą w całej rozciągłości, czasem trzeba to z siebie po prostu wyrzucić żeby się nie gromadziło...

      Usuń

Pani Fanaberia - blog parentingowy z przymrużeniem oka © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka