Zmian ciąg dalszy czyli Pozytywna Fanaberia

Budzę się rano, jestem wściekła i zaspana. Dzwoni budzik. Drzemka. Dzwoni znowu - zasraniec. Kolejna drzemka. Mam słaby rozruch, a w myślach powtarzam sobie kwestie z przebudzenia Adasia Miauczyńskiego w Dniu Świra – kto nie zna odsyłam do youtuba. Potem jest tylko gorzej. Trzeba coś uprasować, coś innego ogarnąć, przynieść, podać, pozamiatać. Wisienką na torcie jest kot puszczający pawia na środku pokoju na jakieś 2 minuty przed moim wyjściem do pracy. Szanowny małżonek, mój stan w takie dni określa mianem „porannej wścieklizny”…

Znacie to? Myślę, że na pewno. W końcu każdemu zdarzają się poranki podobne do tego mojego.
Znacie pewnie też pojęcie „samospełniającej się przepowiedni”. „Zapowiada się beznadziejny dzień”, albo „z tego spotkania na pewno nie wyniknie nic dobrego”, czy też moje ulubione „nie będę się odzywać, bo wyjdę na idiotkę” i „pewnie nikt mnie nie polubi”.  I tak oto dzień okazuje się jeszcze gorszy niż zakładaliśmy, spotkanie przesypiamy, a potem narzekamy, że nic się nie zmieniło, w dodatku w relacjach międzyludzkich tak bardzo skupiamy się na nielubieniu naszej osoby, że nie mówimy nic wychodząc na gbura/mruka, albo wyrwani z zamyślenia o tym  żeby nie wyjść na idiotę nie umiemy odpowiedzieć na proste pytanie i faktycznie sprawiamy wrażenie człowieka z IQ równym temperaturze pokojowej. Oczywiście wszystkie te wpadki można odkręcić, ale jak wiadomo lepiej zapobiegać niż leczyć…
Tak więc leczenie eksperymentalne rozpoczynam na własnej osobie, bo skoro już udało mi się podzielić zmartwienia na grupy i podstawiać pod nie pozytywne wizje przyszłości, dosyć jednak odległej, to czemu nie spróbować pozytywnych afirmacji w kontekście życia codziennego? A gdyby tak wstać rano i nie bluzgać od poduszki?

Aby to osiągnąć postanowiłam skorzystać z pozytywnych afirmacji. Bynajmniej nie mam na myśli klasycznego powtarzania sobie pozytywnych twierdzeń na swój temat, chociaż oczywiście jedno nie wyklucza drugiego. Chodzi mi raczej o świadome włączenie mechanizmu „samospełniającej się przepowiedni” ale w pozytywnym znaczeniu.
Jako że niestety należę do osób, które raczej nic pozytywnego sobie nie wmówią kiedy o 6.15 świat im się wali na głowę postanowiłam zacząć od przygotowania gruntu. Łatwiej myśleć „jest dobrze”, „czuję się dobrze”, „to jest kolejny dobry dzień” kiedy nie trzeba biegać po mieszkaniu w poszukiwaniu pasującej skarpety. Dlatego też pierwszym etapem mojego eksperymentu jest:

PLANOWANIE
Brak porannej wścieklizny jest równie kuszący jak wieczorne zalegnięcie na kanapie z pilotem w dłoni. Chociaż ciężko mi to przechodzi przez gardło - koniec z tym.  Zaleganie jakie by fajne nie było od tej pory będzie następować po wykonaniu rzeczy, które zajmują mi czas rano czyli: prasowanie, szykowanie dokumentów i innych ważnych rzeczy, które zawsze czekają do rana. Najważniejsze w tym jest chyba naszykowanie ubrania co by rano nie gapić się w szafę zadając sobie odwieczne pytanie „co ja mam na siebie włożyć?” – zwłaszcza teraz, kiedy mój bebech jest coraz większy i jego zakrycie stanowi dla mnie coraz większe wyzwanie. Uwaga! Naszykowanie oznacza wyjęcie z szafy odzienia, które chcę założyć. Nie oznacza ono myślenia o tym. Co mi z tego, że wieczorem pomyślę „jutro założę czerwoną spódnicę”, a potem rano biegam jak kot z pęcherzem, bo okazuje się, że spódnica w praniu, albo że ją kot, tfu, diabeł ogonem nakrył.
Planowanie wspomagam już teraz wszelkiego rodzajami listami – zakupów, rzeczy do wzięcia, zaworów do zakręcenia przed dłuższym wyjazdem.  Do tego, jako że nie jestem do końca normalna, tworzenie takich list, zwłaszcza zakupowych, sprawia mi dodatkowo sporą frajdę:)

Po planowaniu przyszedł czas na docelową zmianę, czyli:
POZYTYW Z RANA JAK ŚMIETANA
Z założenia ma to wyglądać tak: Budzę się rano, jestem spokojna i wyspana. Dzwoni budzik. Raz. Wstaję i nie muszę się nigdzie śpieszyć, bo większość rzeczy mam ogarniętych.  Zamiast cytować Adasia Miauczyńskiego spokojnie ogarniam się, a potem siadam z herbatą i śniadaniem. Jakimś fajnym śniadaniem, może jajecznica zamiast kanapek? Małżu mój co Ty na to? Jeśli mój plan się uda to będzie to do zrobienia, ba nawet podejmę się robienia tej jajecznicy:)
Dzięki takiej porcji względnego spokoju mam czas na to żeby myśleć, albo nawet powtarzać sobie, że jest to „mój szczęśliwy dzień, daję sobie to co najlepsze, ponieważ na to zasługuję”. Taka afirmacja zdecydowanie przemawia do mnie bardziej niż np. „Jestem córką króla, który obdarza mnie obfitością”, która proponowana jest tutaj, ale może komuś podpasuje coś w tym stylu właśnie.

Tyle w teorii. Co dalej?
Praktyka i oczekiwanie na efekty.
Jeśli mam coś zrobić ze swoim pesymizmem, wypracować wewnętrzny spokój, to chcę to zrobić zanim mój świat zostanie postawiony na głowie. Poza tym po co zwlekać ze zmianą na lepsze?
Zakładam, że taki poranek, albo chociaż opcja zbliżona do niego, znacząco obniży poziom porannego wkurwa, a co za tym idzie podniesie moją efektywność i sprawi, że skupię się na tym na co mam realny wpływ. Tak naprawdę kluczową kwestią jest to jak mi jest ze sobą, jakby to nie zabrzmiało. Myślę, że jeśli na tym poziomie będzie dobrze, to z repertuaru mojego wrodzonego pesymizmu odpadnie zakładanie najgorszego i w jego miejsce wejdzie realistyczne podejście do sprawy. W końcu jak głosił niejaki Gurdżijew „Jeśli umieścimy »negatywność« pod mikroskopem świadomości, rozpłynie się ona w nicość, którą zawsze była.”

Bynajmniej nie nastawiam się na to, że z czarnowidza zmienię się w rzygającego tęczą optymistę, ale wyluzowany realista byłby całkiem mile widziany;)
http://gauci96.deviantart.com/art/Positive-180123501

Udostępnij ten post

18 komentarzy :

  1. Powodzenia!! To co A. M. wypowiada w Dniu świra to pestka w porównaniu z tym co ja sobie z rana myślę.

    Są takie dni kiedy najpiękniejsze wizualizacje, najbardziej kojące szumy mnie nie uspokoją i mogłabym zabić...

    Nawet nie chce mi się tego zmieniać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam takie dni, ale może, jeśli uda mi się chociaż trochę zmienić te pozostałe poranki, to te mega-turbo-super-hiper-beznadziejne będą się trafiały trochę rzadziej;)

      Usuń
  2. Sama lubię planować. Lubię czytać o planowaniu, lubię widzieć efekty planowania, nosz lubię wszystko z planowaniem, dlatego kibicuję Ci w tym punkcie szczególnie. Jak zapalona, nastoletnia cheerleaderka z amerykańskiej szkoły średniej :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdawaj relacje jak Ci idzie ta "metamorfoza". Ja rozumiem poranną wściekliznę bo jak muszę wstać kiedy jest jeszcze ciemno to naprawdę czuję, że tak wcześnie rozpoczęty dzień będzie do dupy i najprędzej to zasnę w jego połowie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie o to chodzi, też mnie takie wstawanie wyprowadza z i tak delikatnej równowagi, dlatego postanowiłam z tym zawalczyć;))

      Usuń
  4. Planowanie to podstawa :) Za bezdzieciowych czasów uwielbiałam poranki - wstawałam 5:30, codziennie brałam prysznic, myłam i układałam włosy, robiłam makijaż, na śniadanie jogurt naturalny, muesli i świeże owoce, do tego herbatka, w tle RMF FM, a do śniadania robiłam internetową prasówkę. Wiem, że moje poranki już nigdy tak wyglądać nie będą, ale fajnie było. Teraz, kiedy wrócę do pracy będą pewnie dużo bardziej szalone, patrząc jak wyglądają teraz... Dwójkę dzieci będzie trzeba odstawić do jakichś placówek i samemu zdążyć do pracy - oj planowanie się wtedy mocno przyda :) I pozytywne afirmacje...
    Trzymam kciuki aby metamorfoza się powiodła :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale cudne te poranki miałaś;) Ja chyba mimo szczerych chęci nie dałabym rady wstawać o 5:30, nawet kwadrans więcej snu to dla mnie coś;)
      Ja trzymam kciuki żeby Tobie w nowej sytuacji udało się to wszystko ogarnąć - na pewno się uda w końcu;) Z resztą u mnie tak samo, jak pojawi się Zośka trzeba będzie cały system wypracować od początku;)

      Usuń
  5. Kciuki oba trzymane mocno! Planowanie jest fajnie, ale tak przez dwa dni ;) Potem już jakoś nie wychodzi, więc konsekwencji wór trzeba dorzucić. I skoro afirmacja to po co bebech chować? Prężyć dumnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, bebech prężę i to jak! Chodzi mi o to żeby nie prężyć go w przykrótkiej bluzce;))
      A co do konsekwencji to liczę na to że i ona mnie zaszczyci swoją obecnością;)

      Usuń
  6. Trzymam kciuki!!! Pozytywne planowanie to jest to! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. No to mamy podobnie z poranną wścieklizną ;) ale od dobrych kilku lat planowanie typu ubrania, rzeczy na drugi dzien do zabrania i zrobienia mam obcykane- bez tego chaos i panika ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. pozytyw z rana jak śmietana! to zdecydowanie moje ulubione hasło : )

    OdpowiedzUsuń

Pani Fanaberia - blog parentingowy z przymrużeniem oka © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka