Wracając do tematu mojego urlopu macierzyńskiego to potwierdziło się stwierdzenie, że ktoś kto nazwał ten czas urlopem był niespełna rozumu (mówiąc delikatnie), zwłaszcza jeśli na podorędziu nie ma się babć/dziadków, którzy mogą na chwilę przejąć tych 9 kg szczęścia, a czasem frustracji.
Po pół roku stwierdzam, że plany miałam ambitne, ale ich realizacja to już inna kwestia...
- Nauka angielskiego na razie leży i kwiczy. Podobnie jak nauka włoskiego - nadal jedynym znanym mi zdaniem w tym języku jest Questa panchina e libera czyli Ta ławeczka jest wolna.
- Lepienie kolczyków z modeliny leży bardziej niż nauka angielskiego i włoskiego razem wzięte.
- Ćwiczenia... ech ech, staram się naprawdę, ale bywają tygodnie, że nie udaje mi się wykrzesać w sobie energii chociażby na godzinkę zajęć - Be, Pani Fanaberia, be.
- Szkolenia. Tutaj to już w ogóle mnie fantazja ułańska poniosła, że sobie coś takiego wymyśliłam będąc w ciąży. Doprawdy mogę to tylko zwalić na skrajną naiwność lub ciążowy "musk" ponieważ poza brakiem czasu jest też brak budżetu na takie, ekhem, fanaberie.
- Nauczyłam się gotować i polubiłam wyszukiwanie w internecie przepisów dla Zo. Są one na tyle proste, że rzadko zdarza mi się coś spektakularnie spartolić. Niedługo kilka z nich wrzucę nawet tutaj, może komuś się przydadzą, ale spokojnie spokojnie, nie zamienię się w bloga kulinarnego;)
- Zrozumiałam ludzi twierdzących, że inaczej patrzy się na swoje dziecko. Ja na moje mogę gapić się godzinami, zwłaszcza jak śpi albo bawi się na macie:P
- Nauczyłam się, że można zająć się czymś innym niż sprzątaniem, co kiedyś było dla mnie nie do pomyślenia. Nie żebym to lubiła czy coś, ale jeszcze 7 miesięcy temu zanim usiadłam i coś napisałam/przeczytałam/wyszłam na spacer musiałam mieć swoje skromne m2 ogarnięte przynajmniej w 80%. Teraz wystarczy jakieś 30-40%. Gdyby nie ta zmiana moimi dwoma rodzajami zajęć byłoby zajmowanie się Zo i sprzątanie. Żadnych książek, postów, filmów czy o zgrozo nic nie robienia.
- W wyznaczaniu priorytetów osiągnęłam level milion, ale umówmy się, że jest to poziom trudności co najwyżej wysoki. Wielodzietni są już na poziomach eksperckich/mistrzowskich itp.
- Jakimś cudem wyrosła mi 3 ręka, która pomaga w trakcie spacerów i znoszeniu Zofii do wózka i wnoszeniu ze spaceru Zofii, plecaka, kilku toreb z zakupami, a niekiedy 10 kg ziemi ogrodowej, doniczek, kwiatków i innych cudów,wianków.
Kilka miesięcy "urlopu" nadal przede mną, więc kto wie czego jeszcze się nauczę?:)
Bo po porodzie wszystko się przestawia i rzeczy nie do pomyślenia nagle stają się możliwe. Trzecia ręka przydatna sprawa. Ja liczę, że jak się recydywa narodzi to moze jakimś cudem wyrośnie mi czwarta, bo jednoczesne pchanie ciężkiego wózka z zakupami, oglądanie się za samochodami i trzymanie Lulki podczas spaceru po krawężniku zdecydowanie naruszyło mój kręgosłup - trzecia ręka zaburza symetrię ;)
OdpowiedzUsuńAlez oczywiście, ze sie nauczysz:) ja patrząc w lustro na swoje bicepsy stwierdzam, ze nie muszę iść na silkę bo sa super od Jerzyka, ktory wazy 10 kg, toreb z zakupami, wózka, itd... ;) a mój urlop kończy sie w październiku a właściwie to on sie dopiero zacznie:)))))
OdpowiedzUsuń